Ocalenie

62 5 17
                                    

Płyną z nurtem kilka godzin i już zaczął powoli tracić czucie w przechłodzonych kończynach. Mimo pełni lata Trawina wciąż była zimna, co było czymś normalnym, przynajmniej dla miejscowych, bo przyjezdni zawsze byli tym zaskoczeni. Kiedyś słyszał jak jeden z podróżników odwiedzających hrabiego Gladstone, mówił coś o tym, że w górze rzeki jest wiele wypływających spod ziemi dopływów i to dlatego jest ona tak zimna niezależnie od pory roku.

W końcu uznał, że oddalił się od hrabstwa Trawin River już dość i czas wyjść na brzeg, póki jest jeszcze dość jasno, by mógł ogrzać się w ciepłych promienia słońca. Zaczął wykonywać wymachy ramion, i mimo że nie czuł ich, to wiedział, że dobrze wykonują swoje zadanie, bo z każdym kolejnym ruchem brzeg był coraz bliżej.

Nagle zaczęło mu się robić ciemno przed oczami i ostatkiem świadomej myśli jak i sił, odwrócił się na plecy, kładąc się na wodzie.

I ciemność objęła go swymi czułymi ramionami.

- Ma przeżyć. – Usłyszał władczy głos, ale gdy próbował uchylić oczy, to okazało się, że nie ma na to siły. Tak właściwie to był zdziwiony, że wciąż żyje, bo chłód odczuwał nawet w samym środku brzucha, co jak słyszał było ostatnim objawem śmiertelnego wychłodzenia. Nie było to rzadkie wśród rybaków pracujących na rwących wodach Trawiny i każdego roku przynajmniej dwóch tak opuszczało ten świat. Jeden plus takiej śmierci jest taki, że zasypiasz i już się nie budzisz. Bardzo łaskawa śmierć. Zastanawiał się czy stanie się i jego udziałem, ale dokładnie w tym momencie poczuł jak kojące ciepło zaczyna rozlewać się po całym jego ciele. Docierało do każdego zakamarka, od najgłębszych jego trzewi po samą wychłodzoną skórę zewnętrzną.

Czy to magia? – Pomyślał zdziwiony. – Komu tak na mnie zależy, że opłacił czarodzieja? – To był dla niego szok, bo doskonale wiedział ile kosztują ich usługi. Hrabia każdego roku wypłacał miejscowemu czarodziejowi równowartość kilku wiosek i to tylko za trzymywanie w ryzach plagi szarańczy jaka kiedyś co roku niszczyła plony w całym regionie.

Poruszył palcami u ręki, a następnie u stóp z radością odkrywając, że nie stracił ani jednego. W końcu otworzył oczy i pierwsze co mu się w nie rzuciło, to pokryty pajęczynami, belkowany sufit, a po chwili w pole widzenie wtargnął mężczyzna o surowych rysach twarzy. Jego oczy były brązowe, lśniące niczym małe słońca, co wskazywało, że bardzo dużo przebywał na powietrzu i to raczej w bardziej nasłonecznionych częściach świata. Na przykład w delcie Rawaru, największej rzeki tego kontynentu, którego dopływem jest Trawina. Nim przetrawił tę myśl, obok głowy pierwszego, pojawiła się druga wyglądająca jak jej idealna kopia.

Bliźniacy? – Pomyślał i już chciał coś powiedzieć, zapytać ich o to gdzie znajduje się ta szopa, bo inaczej nie mógł nazwać pomieszczenia, w którym leżał, ale jedyne co opuściło jego usta, to niezrozumiałe nawet dla niego, rzężenie.

- Spokojnie. – Powiedział jeden z bliźniaków i wtedy poczuł jak mówiący wsuwa dłoń pod jego głowę i ją unosi. – Napij się, ale powoli. – Wziął jeden ostrożny łyk i natychmiast się rozkaszlał, bo płyn miast ulgi przyniósł ból. To nie było kojące nawilżenie, ale chropowate ocieranie o skały wulkaniczne. Tak, znał je, bo Julia używała takich do ścierania stwardniałego naskórka ze stóp. Gdy jednego razu brali wspólnie kąpiel, to sama użyła jej na nim. Później dziwnie się czuł, bo odczuwał każdy najmniejszy nawet kamyczek, ale gdy w końcu się przyzwyczaił, to poszedł na pole, by poszukać czegoś podobnego dla siebie. Od tamtej pory był chyba jedynym nie szlachetnie urodzonym, który miał miękkie stopy. – Teraz spróbuj coś powiedzieć.

- Gdzie? – Wycharczał i natychmiast zamilkł, bo ból nie pozwolił mu na wydanie następnych dźwięków.

- Jesteś w – Prawy bliźniak zaczął mówić, ale nie dokończył, bo w towarzystwie ogłuszającego huku coś zdjęło belkowany, pokryty pajęczynami dach, odsłaniając błękitne niebo pokryte rzadkimi barankami białych chmur.

NajemnikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz