Złamane żebro

36 3 1
                                    

No i co ja mam teraz zrobić? – Pomyślał Robert przyglądając się leżącym naokoło ciałom. Nie mając za bardzo pomysłu co dalej, zaczął zbierać pieniądze należące do martwych już podróżnych jak i żołnierzy. Najwięcej było, co chyba oczywiste, przy oficerze i czarodzieju, później byli wojacy, a przy już ograbionych kupcach nędzne resztki. Gdy uznał, że więcej już nie znajdzie, to ruszył do konia, który cały ten czas cierpliwie na niego czekał. – Chyba muszę sam zrobić porządek z tym Hrabią. – Pomyślał, zdając sobie sprawę z tego, że jeśli chciałby powiadomić króla o tym co tu się dzieje to musiałby wrócić do Miasta Królewskiego. Pozostał też problem z ruszeniem machiny administracyjnej, a to pozwoliłoby temu arystokracie na zatarcie wszelkich śladów po tym co tu już zdążył zrobić i zadbanie o zrzucenie tego na miejscowych rzezimieszków. Jakkolwiek tacy jak oni w pełni zasłużyli na solidną karę, to jednak dobrze aby była ona sprawiedliwa. Nagle coś zaszurało w pobliskich krzakach, zeskoczył z konia, lądując od razu przy nich i w tym momencie coś wyskoczyło, uciekając w stronę oddalonego o kilkadziesiąt metrów lasu. Pogonił za tym, jak się okazało człowiekiem i dość szybko go zatrzymał.

- Nie zabijaj mnie! – Usłyszał błagalny krzyk od strony dość drobnego mężczyzny o kruczo czarnych przetłuszczonych włosach. U boku miał mały miecz lub przerośnięty sztylet i ogólnie prezentował się jak drobny złodziejaszek. – Proszę, nie miałem z nimi nic wspólnego!

- Spokojnie. – Odparł Olofson, puszczając go, na co ten natychmiast zrobił dwa nerwowe kroki w tył, ale zamarł widząc, że wojownik nie ma zamiaru go zatrzymywać. – Działasz sam czy masz jakiegoś szefa? – Zapytał Robert, gdy zobaczył jak kruczoczarny zaczął się uspokajać, ale znów się spiął po usłyszeniu pytania. – Nie chodzi mi o was, tylko o tego kto ich tu przysłał. – Mówiąc to, machnął ręką w stronę trupów. – Wróć do szefa i powiedz mu, że Hrabia chce winę za to zrzucić na was. – Zobaczył jak rzezimieszek zbladł, gdy zdał sobie sprawę z tego co to oznacza. – Dokładnie, jak król uzna was za tego typu zagrożenie, to ogłosi zlecenie na was i będziecie mieli na głowie najemników.

- Prze-Przekażę. – Wyjąkał mężczyzna i ruszył w stronę lasu, w pewnej chwili zatrzymał się. – Gdzie dojdzie do spotkania? – Zapytał spokojnym rzeczowym tonem, czym zaskoczył Roberta, ale co ciekawe, cała jego postawa również uległa zmianie. Już nie wyglądał jak drobny złodziejaszek, ale raczej jak może szczupły i dość niski, ale dumny herszt zdyscyplinowanej bandy.

- Czy możesz trzymać kogoś przy mnie, ale tak by Hrabia o tym nie wiedział?

- Mogę.

- Więc jak już coś więcej będę wiedział to przekażę mu stosowną wiadomość i wtedy się ruszycie.

- Zgoda. – Odparł i zniknął wśród drzew.

Olofson ruszył dalej w głąb terenu kontrolowanego przez, jak sądził, zbuntowanego Hrabiego. Długo nie nacieszył się samotnością na szlaku, bo już po półgodzinie zdał sobie sprawę z tego, że jest śledzony, ale nie wyczuwał żądzy mordu, więc uznał, że to kontakt wysłany przez herszta miejscowych bandytów.

W oddali zobaczył wioskę, której mieszkańcy okazali autentyczne zdziwienie jego pojawieniem się, zdziwienie które dość szybko przekształciło się w czyste przerażenie. I już po chwili nikogo nie widział, bo każdy kto tylko mógł, schował się w swoim domostwie.

- Ciekawe. – Mruknął i zaczął się rozglądać za potencjalnym zagrożeniem, bo jakoś nie chciało mu się wierzyć, że nikt nie obsadzał tego w sumie strategicznego punktu na szlaku. I się nie pomylił, słysząc szum, przytulił się do końskiej szyi i po chwili w ziemię wbiły się dość kiepskiej jakości strzały. Widać, Hrabia nie dbał o zaopatrzenie służących u niego żołnierzy, którzy właśnie zaczęli wylewać się z największej chałupy w wiosce. Towarzyszyło mu trzech łuczników i to oni zaatakowali go jako pierwsi. – No. - Znów mruknął do siebie. – Czas zatańczyć. – Dodał, zsiadając z konia i sięgając po miecze. Żołnierze wyraźnie pobledli na ten widok, najpewniej Hrabia zapewniał ich, że to będzie prosta robota i jedynymi przeciwnikami będą lekko uzbrojeni podróżni, a tu taka niespodzianka. Aż uśmiechnął się, robiąc młynka oboma mieczami, przez co stal rozbłysła, podświetlona promieniami słońca wychylającego się z właśnie rzednących chmur. Ruszył na ten niby zorganizowany oddział, ale zamarł widząc jak łucznicy mierzą w niego. Nim jednak zdążyli wypuścić pociski, sami zostali powaleni strzałami, które nadleciały o strony niedalekiego sadu. Aż warknął z satysfakcji i biegiem ruszył naprzód, widząc jak pewność siebie żołnierzy, już wcześniej mała, teraz spadła niemal do zera. Pierwsza dwójka chyba nawet nie wiedziała co zdjęło im głowy, ale pozostali nawet wiedząc to, nie mieli szans na zatrzymanie go. Kątem oka zobaczył jak kilku z nich próbuje ucieczki i niemal natychmiast zostają zatrzymani przez wsparcie kryjące się w sadzie. W pewnej chwili usłyszał za sobą rzężenie i po obejrzeniu się, dostrzegł nastolatka, któremu pod nogi właśnie upada czwarty, nie dostrzeżony wcześniej łucznik Hrabiego. Mając pewność, że ma solidne wsparcie, w pełni skupił się ma zarzynaniu żołnierzy, bo to nie była walka, tylko egzekucja. Aż żal mu się zrobiło tych frajerów, którzy zaciągnęli się na służbę u miejscowego Pana, skuszeni słodkimi kłamstwami. Wiedział, że tylko król ma prawo do zwoływania Pospolitego Ruszenia, a cała reszta podlegającej mu arystokracji musi ograniczać się do zaciągania ochotników. Często kończy się to tym, że obietnice z punktu rekrutacyjnego nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, ale zerwać kontraktu podpisanego na kilka lat, już nie można. Kilkadziesiąt matek, żon czy sióstr nie doczeka się powrotu do domu swoich synów, mężów czy braci.

NajemnikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz