[ 18:30 ]

93 2 0
                                    


                — Sof? — zawołała Kennedy, pukając do drzwi mieszkania Emmy. — Emma?

— Huh. — Prychnął Josh. — Kazały nam przyjść, a teraz nawet nie otwierają drzwi. Jakie frajerki.

— Zgadzam się — odparła dziewczyna z delikatnie uniesionymi kącikami ust.

Przez chwilę oboje się w siebie wpatrywali, dopóki Kennedy nie przerwała ich kontaktu wzrokowego, by wrócić do pukania.

— Sof! Sofiaaa! Zadzwonię do nich, to robi się irytujące. — Sięgnęła do tylnej kieszeni swoich spodni, by wyciągnąć z niej telefon.

— Dobry pomysł.

— Co do cholery? Nie odbierają.

Mówiąc to, Kennedy zaczęła pisać smsa do Sofii.

— Co? Myślisz, że coś im się stało?

— Nie wiem. Napisałam do niej, mam nadzieję, że odpisze.

Dalej pukali, dopóki nie usłyszeli dźwięku powiadomienia.

— To wiadomość od Sofii — oznajmiła Sanchez, a Josh kiwnął głową. — Napisała „trochę się spóźnię. wpadnę jakoś poło piątej. emmy nie ma, pojechała do lekarza. mówiła, że wróci koło osiemnastej".

— I co?

— Wysłała kolejną. „Wróćcie koło 18:30 i razem o tym pogadamy, wybaczcie".

— Och, więc co chcesz robić w wolnym czasie?

— Osiemnasta trzydzieści jest za cztery godziny.

Joshua szeroko się uśmiechnął.

— Dokładnie wiem, co możemy zrobić — powiedział, zanim pociągnął ją za rękę i zaczął biec w stronę swojego samochodu.





                — Galeria handlowa? — spytała Kennedy, siedząca na miejscu pasażera. — I co? Będziemy robić zakupy, wiedząc, że coś mogło stać się Sofii i Emmie?

Josh spuścił wzrok i westchnął.

— Słuchaj... Chciałem tylko, żebyśmy się trochę zabawili, zanim dowiemy się, co chcą nam powiedzieć. Dobre czy złe wieści, przynajmniej zapamiętamy nasz dzisiejszy miło spędzony czas.

Posłał jej uśmiech, który odwzajemniła. Ten uśmiech ją wykończy.

Weszli do galerii.

— I co teraz?

— Chodź za mną — powiedział Joshua, podając jej rękę.

Kennedy popatrzyła na niego pytająco, ale ten uśmiech ponownie sprawił, że się mu poddała. Ujęła jego dłoń.





                — Jesteśmy! — ogłosił, gdy stanęli przed sklepem, w którym można było stworzyć swojego własnego misia.

Kennedy się zaśmiała.

— Wytwórnia misiów. Kto by pomyślał, że Joshua Bassett będzie chodził do wytwórni misiów.

Josh wywrócił oczami.

— Och, proszę! Będzie fajne, chodź.

Wbiegł do środka sklepu niczym dzieciak. To nie było żadne zaskoczenie, że w środku znajdowały się prawdziwe dzieci. Właściwie to cała ich masa.

— Ugh — jęknął Joshua. — Kolejka jest strasznie długa.

— Uspokój się, marudo — zażartowała brunetka. — Będzie warto. W końcu dostaniesz swojego misia czy coś.





                — Ojej, ojej, ojej... — Josh niemalże krzyknął, gdy dostał swojego pluszaka.

— Josh, bądź ciszej. — Zaśmiała się Kennedy.

— Wybacz!

Pracownik podał mu misia, po czym ruszyli wypełnić jakiś akt urodzenia.

— Wow — odezwała się dziewczyna. — Twój miś ma trampki?

— Tak! I co z tego? — Pokazał jej język.

— O Boże. — Parsknęła śmiechem.

— Jak go nazwać? — spytał, podchodząc do odpowiedniego komputera. — Ty wybierz.

— Uch... — Kennedy podniosła wzrok. — Zawsze chciałam nazwać coś Franklin...

— Idealnie! — Joshua szybko wpisał to imię.

— Hej! Jeśli ja nadaję mu imię, to powinnam mieć połowę praw rodzicielskich.

— Chciałabyś.





                — Która jest godzina?

— Osiemnasta trzydzieści...

BETWEEN US ━ JOSHUA BASSETTOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz