Rozdział 2

51 5 4
                                    

Wszyscy siedzieli na polanie i słuchali Crowleya, który właśnie przydzielał zwiadowców do poszczególnych lenn. Potem zwiadowcy rozeszli się do swoich namiotów. Wieczorem, przy ognisku Will i Berrigan wyjęli swoje instrumenty i zaczęli grać. Wszystkim było wesoło. Ebony, suczka Willa, siedziała obok i od czasu do czasu pacnęła ogonem o ziemię. Halt zbliżył się do Crowleya. 

-Crowleyu?- zaczął. A gdy usłyszał mruknięcie zachęcające do dalszego mówienia, kontynuował  - Pomyślałem sobie...

Nagle przerwał, bo usłyszał szelest dobiegający z pobliskich krzaków. Zobaczył, że jego przyjaciel też zerka w tamtym kierunku.

-Też to słyszałeś?- spytał Crowley

- Tak- odparł Halt - ciekawe, co to było?

Nagle Haltowi zdało się, że dostrzegł jakiś błysk, jakby blask ogniska odbił się od stali.

-Lepiej pójdę zobaczyć co to- powiedział i zaczął iść w kierunku gęstych krzaków. Gdy doszedł na miejsce niczego nie zobaczył. Rozejrzał się więc na około, ale tam też niczego nie było. Zaczął iść w kierunku ogniska, po czym nagle się obrócił. Stara sztuczka. Wciąż jednak niczego nie zobaczył, ale instynkt podpowiadał mu, żeby wciąż mieć uszy i oczy szeroko otwarte. Wrócił więc do ogniska. Siedzieli i rozmawiali już długo, gdy ognisko zaczęło dogasać. Halt wstał.

- Pójdę, by nazbierać gałęzi.- powiedział i poszedł. Gdy oddalił się trochę od polanki, zaczął zbierać gałęzie. Każdą podnosił, sprawdzał czy jest sucha. Gdy uznał, że ma już ich dość wiele, chciał zawrócić, ale jakaś silna ręka chwyciła go za kołnierz. Schylił się, równocześnie szturchając z całej siły trzymającą go osobę łokciem. Udało mu się uwolnić. Spojrzał na swojego przeciwnika. Był to rosły mężczyzna, wojownik uzbrojony w oburęczny miecz. Halt zauważył także sztylet, zwisający mu u pasa. Mimo swoich rozmiarów, poruszał się zręcznie jak kot i zwiadowca zdał sobie sprawę, że nie będzie łatwo go pokonać, tym bardziej, że broń zostawił na polanie. Wtedy z krzaków wyłoniło się jeszcze pięciu podobnych do pierwszego wojowników. Halt przeklął w duchu swoją nieostrożność. Powinien był zabrać ze sobą broń. Rozejrzał się prędko do koła. Zauważył gruby kij, leżący około pięciu metrów od niego. -Lepsza taka broń niż żadna- pomyślał podnosząc kij. W tej chwili trzech wojowników oddzieliło się od reszty i pobiegło w stronę obozu, reszta zaczęła iść w stronę Halta. Nie zastanawiając się długo, zwiadowca wykonał szybki obrót, powalając kijem na ziemie dwóch napastników. Trzeci jednak zdążył odskoczyć i teraz zachowywał większą ostrożność. Zwiadowca wiedział, że chodź cios, który zadał kijem, był bardzo silny, nie był jednak dość mocny żeby na stałe wyeliminować przeciwników z gry. Trzeci mężczyzna zbliżał się do Halta bardzo ostrożnie. Nagle skoczył na niego wyciągając sztylet i zwiadowca zdał sobie sprawę, że samym kijem nie da rady pokonać tak groźnego przeciwnika. Jeszcze chwila i będzie po nim. I wtedy usłyszał znajomy świst ostrza przecinającego powietrze. Świst, który zawsze wydawał się taki zwyczajny, teraz brzmiał w uszach Halta niczym najpiękniejsza muzyka. Mały nóż, błyszcząc w nikłym świetle księżyca, przemknął między drzewami, wbijając się, aż po rękojeść w pierś mężczyzny, który przed chwilą zaatakował Halta. Z cienia wyłoniła się postać przykryta zwiadowczym płaszczem. Gdy odrzuciła kaptur, mrukliwy zwiadowca zobaczył twarz swojego rudowłosego przyjaciela. Już chciał mu podziękować, gdy zobaczył, że jeden z wojowników, których wcześniej powalił podnosi, się.

- Crowleyu! Uważaj! Za tobą!- krzyknął Halt, ale było już za późno. Mężczyzna zadał Dowódcy korpusu zwiadowców cios w bok. Crowley padł na ziemię. Halt, w nagłym przypływie wściekłości i rozpaczy, wyciągnął z pochwy Crowleya Saksę i rzucił nią tak, że rękojeść uderzyła prosto w skroń przeciwnika, który padł nieprzytomny na ziemię. Zwiadowca podbiegł do swojego przyjaciela leżącego w kałuży krwi.

- Crowleyu, żyjesz?- zapytał- proszę odpowiedz!

Nie uzyskał odpowiedzi. Padł przed nim na kolana i łzy popłynęły mu po policzkach. Zaczął nim potrząsać, ale nic to nie dało. Opamiętał się. Obejrzał ranę. Z całą pewnością była śmiertelna. Crowley nie miał żadnych szans. A więc jego najlepszy przyjaciel, towarzysz tylu przygód i bitew, odszedł na zawsze? Jeszcze przed chwilą stał przed nim, a teraz leżał tu na ziemi bez życia. Wydawało się to niewiarygodne, niemożliwe. A jednak. Crowley nie żył.

----------------------------------------------------------------------------------------------

No tak. Uśmierciłam Crowleya, ale to tylko dlatego, że nie uznaję części 12 ( to już nie są prawdziwi zwiadowcy ) w której jest napisane w jaki sposób umarł Crowley, więc wymyśliłam dla niego ,,śmierć bohatera''.

Zwiadowcy ,,Ostatnia bestia''(brak weny)Where stories live. Discover now