𝑈𝑐𝑖𝑒𝑐𝑧𝑘𝑎
- Wypuść mnie stąd, siedzę tu już dwa dni. Jesteś aż taki głupi, żeby nie wiedzieć, że oni mnie w końcu znajdą? - powiedziałam cicho, kiedy chłopak siedział na drewnianym krześle, będąc odwróconym do mnie plecami. Podczas nocy, które tu spędziłam, przeklinałam dzień w którym się urodził.
- Racja, dlatego muszę przejść do rzeczy - zaśmiał się pod nosem i wstał, poprawiając rękawy swojej czarnej koszuli. Szybko znalazł się przede mną, klękając na kolana. Przełknęłam głośno ślinę, nie wiedząc o co mu chodzi i co zamierza zrobić. Po chwili zaczął przybliżać się do mnie, aż finalnie jego usta znalazły moją szyję, którą zaczął ssać i lizać.
- Odejdź ode mnie - wyszeptałam, będąc przerażona. Nie mogłam nic zrobić, ponieważ dalej miałam związane ręce krawatem, a w nogach nie miałam wystarczająco dużo siły. Nie dawał mi jedzenia, jedynie wodę, którą bałam się pić. Myślałam, że ją czymś skaził, abym zemdlała.
- A co jeśli tatuś się nie posłucha? - sapnął, a jego dłonie znalazły się na moich biodrach, zdejmując ze mnie spodnie. W tamtej chwili poczułam rosnącą w moim gardle gule.
- Puść mnie... - warknęłam, zaczynając się wiercić. Chłopak uśmiechnął się i zacisnął swoje dłonie na wewnętrznych stronach moich ud, rozkładając moje nogi. Odsunął moje majtki na bok, a kiedy poczułam jego oddech na mojej kobiecości, wiedziałam, że to jest ostatni moment na zrobienie czegokolwiek. Nie chciałam, żeby mnie skrzywdził.
Wzięłam głęboki wdech i zamknęłam mocno oczy, zaciskając swoje uda na jego szyi. Szybko przewróciłam go na plecy, sama znajdując się na górze.
- Wolisz siedzieć mi na twarzy? Nie widzę w tym problemu... - uśmiechnął się przebiegle, a ja zebrałam w sobie całą swoją energię, która jeszcze we mnie pozostała i z całej siły pociągnęłam do siebie rurę, do której byłam przywiązana, wyrywając ją. Po sekundzie zaczęła tryskać z niej woda, a ja szybko wyswobodziłam swoje nadgarstki z uścisku krawatu i zwinnie zabrałam swoją różdżkę, wstając i biegnąc do wyjścia, naciągając przy tym swoje spodnie.
- Crucio! - usłyszałam za sobą krzyk. Szybko padłam na ziemię, mówiąc pod nosem wszystkie przekleństwa świata. Zagryzłam mocno wargę i wyciągnęłam swoją różdżkę w stronę Blaise'a, który na ustach miał dalej swój kpiący uśmiech.
- Drętwota! - wrzasnęłam, a on upadł na podłogę. Wtedy odetchnęłam z ulgą, że nie dostałam jednym z zaklęć niewybaczalnych. Mogę być pewna, że nie ominą go konsekwencje, bo tego dopilnuje.
Gdy już znalazłam jakieś wyjście, wybiegłam przez rozpadające się, drewniane drzwi... Wrzeszczącej Chaty. Na zewnątrz panował mrok, a mnie otulił nieprzyjemny powiew chłodnego wiatru. Będąc przerażona, zaczęłam szybko bieg w stronę Hogwart'u.
Gdy byłam już przed dużymi, masywnymi drzwiami, pchnęłam je, wbiegając na puste i ciemne korytarze szkoły, udając się do Pokoju Wspólnego Slytherin'u. Musiałam jak najszybciej zobaczyć się z Draco. Chciałam powiedzieć i pokazać mu, że wszystko okej, że żyję. Chciałam usłyszeć od niego, że już wszystko będzie dobrze.
Szybko wypowiedziałam hasło do kamiennej ściany i z mokrymi policzkami od łez, wbiegłam do salonu, widząc w nim wszystkich swoich przyjaciół. Wtedy moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, gdy zobaczyłam Draco, Astorie, Tom'a, Harry'ego, Hermionę, a nawet... Pansy.
- Matko, kochanie! - Astoria pisnęła i szybko poderwała się do góry, podbiegając do mnie i zamykając w szczelnym uścisku. Kiedy jej dłoń zaczęła gładzić moje plecy, rozpłakałam się, mocząc przy tym jej koszulę.
CZYTASZ
𝑩𝑬𝑳𝑳𝑨 𝑷𝑶𝑻𝑻𝑬𝑹 | 𝒅.𝒎. (18+)
Fanfiction''𝑁𝑎 𝑘𝑜𝑙𝑎𝑛𝑎, 𝐵𝑒𝑙𝑙. 𝑁𝑎𝑝𝑟𝑎𝑤 𝑡𝑜, 𝑐𝑜 𝑧𝑒𝑝𝑠𝑢ł𝑎𝑠́" Bella Potter, aby z głębi oceanu wydostać się na powierzchnię, po to by odetchnąć z ulgą, będzie potrzebowała do tego chłopaka, którego spotka na swojej drodze. Będzie potrzebo...