Jaskinia

22 5 2
                                    


Wyszliśmy polną dróżką mijając drzewa i ujrzeliśmy duża rozwartą dziurę, oczywiście jaskinie mam na myśli, wiało wilgocią jeszcze przed wejściem.

 Podeszliśmy do wejścia a ja już myślę, czy by się już modlić nie zacząć, bo zaraz jakiś zmutowany ogromny Krabopająk mógłby odgryźć mi mój owłosiony cholerny łeb, a takie bydle w chwilę by mi zmiażdżyło czaszkę, mało tego, potem by mnie ten stwór wydalił w tej jaskini a ja się boję ciemności!

 Nie chcę spędzić reszty swojego gównianego życia w jakieś ciemnej dziurze wydalony z czarnej głębokiej niczym studnia pajęczej dziury.

 Weszliśmy do środka, było cholernie ciemno, lecz wiedźmak nie wyglądał na zaniepokojonego, ta chwila to wręcz raj dla tej przybłędy, bo przecież lepiej się przechadzać po jakiejś dziurze niż walczyć po pas w błocie a może nawet i po szyje z jakimiś Błotnymi Utopcami.

— Ciemno tu - Powiedziałem z ogromnym przerażeniem. 

— Mam pochodnie - Rzekł Riv sięgając do kieszeni.

 Czaicie?

 Chłop w kieszeni zmieścił półmetrową pochodnię, która była trochę brązowo-czarna no, ale nie wnikam, w której kieszeni ją trzymał, ważne, że ją ma.

 — nie mam ognia. - Powiedziałem zrezygnowany patrząc się na zielone ślepia.

 Odmieniec nakierował dłoń na pochodnie i wykonał dziwne ruchy tymi brudnymi palcami. Po chwil z dłoni jak żem widział, zaczęły lecieć jakieś gorące iskry, sam poczułem to ciepło. Pochodnia po chwili zajęła się ogniem rozświetlając nam drogę, no znaczy mi rozświetlając, bo ten Odmieniec to i pewnie z zamkniętymi oczami widzi.

 Jaskinia jak to jaskinia, pełno zwisających wapiennych stalaktytów, bym się zdziwił jakby ich tu nie było, bo co to za jaskinia bez stalaktytów prawda?

 Lecz Smoczego Korzenia dalej widać nie było, a już chyba z pół tej dziury spenetrowaliśmy, niczym stalowy bełt Nilfgaardczyka nad Pontarem w zeszłym roku w bitwie z Radowidem „Starą Kurwą". 

Nagle usłyszałem jakieś szepty czy tam szelesty z niedalekiej półki skalnej.

 — Słyszysz? - Szepnąłem pochylony do Riva.

 — Słyszę już odkąd tu weszliśmy - Odrzekł spokojnym głosem.

 Po chwili zbliżyliśmy się do półki skalnej i usłyszałem jakąś rozmowę.

 — Mol? - Zapytał nieznajomy głos.

 — Co? - Odezwał się zaspany głos nijakiego Mola.

 — Co to znaczy ku..kuuu...ku-rwa? 

— Noo tak się nazywa żona Radzimira z Novigradu, tego kupca.

 — Ale jak to żona kupca?

 — Nooo normalnie.

 — raz, rozumiesz siedzę sobie na strychu niedaleko jego domu spokojnie popijając sobie świeżutką krew jakiegoś młodocianego rosłego jegomościa, a tu nagle słyszę:

— Trach

— Łubudu...

— I wtedy Radzimir krzyknął „Kurwo kartofli nie dogotowałaś!"

— Yhm - Mruknął pytający pisząc coś na kartce.

 Mol spojrzał się na pisma towarzysza.

 — Nie, nie Kol!

— Kol, proszę cię, nie możesz w każdym rozdziale pisać, że jakaś kobieta jest tak brzydka, że wolałbyś wyruchać ładnego chłopca! - Krzyknął Mol wstając i przechadzając się po dużej półce skalnej.

Na szczęście nas nie zauważył, bo byliśmy schowani za grubą ścianą, Geralt wysuwając nos zauważył coś świecącego w zwisającej torbie przy półce skalnej. To był Smoczy korzeń, ale widać te stwory sobie go przywłaszczyły! Stwory coś gawędziły po cichu, chyba się kłóciły, gdy nagle głośnym tonem rzekł Mol:

-Dobra wkurzyłeś mnie!

-Odwracaj się Kol!

Mnie to wręcz zęby się trzęsły ze strachu, że zaraz jakieś stwory mogą mnie rozszarpać, lecz Geralt miał dalej kamienną twarz.

 — Zaraza - Chyba wymyślił jakiś plan, bo zawsze tak mówi jak coś wymyślił. Powstał z kolan u krzyknął w kierunku półki skalnej:

— Hola, hola gołąbeczki! - wzruszył donośnie ramionami wymachując tymi śmierdzącymi rękawicami.

Nastała kompletna cisza, słychać było tylko kapanie wody nad naszymi głowami. Zaraz, zaraz! To nie była woda, to była cholerna ślina!

Wiedźmin - Ostatnie ZlecenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz