Był coraz bliżej ziemi. Delektował się podmuchem wiatru na twarzy i szybkością z jaką spadał. Nie on nie spadał. On leciał.Ludzie na ulicy unieśli głowy obserwując z przerażeniem to co się właśnie działo na ich oczach. Cz- czy to Spiderman? Czy on zamierza się zabić? Peter dostrzegł to i roześmiał się w duchu.
Na 5 metrów nad ziemią wystrzelił sieć i zaczepił ją o sąsiedni blok. Pofrunął dalej. Pozwolił poddać się temu cudownemu odruchowi : wystrzelić sieć , podciągnąć, puścić , wystrzelić ...
To było przecudowne uczucie. W przeciągu trzech tygodni zdążył się odzwyczaić, dlatego teraz czuł jak za każdym razem gdy puszczał sieć jego wnętrze wypełnia adrenalina , łaskocząc po brzuchu. Z tego wszystkiego w pewnym momencie zaczął krzyczeć z radości nie zwracając uwagi na to ile mieszkańców obudzi. Liczyła się tylko ta chwila.
Uczycie było porównywalne z tym jak robił to po raz pierwszy. Kiedy tak bardzo się bał , ale jednak czuł tez wzbierającą się w nim odwagę i chęć sprawdzenia swoich mozliwości.
- To jest totalny idiotyzm - stwierdził stojąc na krawędzi bloku i patrząc w dół - już kompletnie mi odbiło
Bał się, strasznie się bał , ale wiedział też , że to zrobi. Nie ważne ile czasu spędzi bijąc się z myślami na tym przeklętym dachu zrobi to. Nie ma sensu tak tego przeciągać.
Zrobił kilkanaście kroków w tył.
- Raz kozie śmierć - rzucił i rozpędził się.
Na końcu trasy wybił się o krawędź dachu i skoczył. Najszybciej jak tylko mógł nacisnął guzik na zbudowanym urządzeniu licząc na to , że go nie zawiedzie. Biała kleista wiązka przytwierdziła się do budynku na przeciwko. Peter frunął tak przez chwile, a kiedy był już blisko ściany strzelił płynem znowu tym razem w inne miejsce lecąc kilkadziesiąt metrów dalej. Powtórzył czynność. Czuł jak za każdym puszczeniem liny wzbiera w nim się adrenalina. Ale nie strach. Czuł się przeszczęśliwy huśtając się od budynku do budynku krzycząc przy tym z radości. Ludzie w dole patrzyli na niego ze zdziwieniem i przerażeniem , ale on się nimi nie przejmował. Liczyła się tylko ta chwila.
W pewnym momencie zauważył , że biała lina robi się coraz bardziej cienka. Kończyła się. Musi wylądować , albo za chwile skończy jako mokra plama na ziemi.
Ostatni raz wystrzelił sieć i puścił się lecąc jeszcze kilka metrów dalej bez asekuracji. Zatrzymał się na ścianie jakiegoś wieżowca. Był już na Manhattanie?
Trzymał się wszelkich nierówności choć dobrze wiedział , że nie musiał. Jakaś dziwna siła sama przytrzymywała go przy ścianie kiedy ją dotykał. W uszach szumiała mu krew a cały organizm wypełniało... szczęście. Spojrzał ku błękitnemu niebu i jeszcze raz krzyknął z radości.
Teraz czuł się podobnie. To samo chwytanie każdego podmuchu wiatru, ta sama niepewność. Było podobnie. Nie. Było lepiej. Bo właśnie za tym tęsknił. Gdy robił to pierwszy raz to chciał po prostu się przekonać co potrafi. Nie można było tęsknic za czymś czego się nie znało. A teraz znał. I bardzo mu tego brakowało.
Peter zaśmiał się sam do siebie. Koniec rozgrzewki. Pora na cos bardziej ... odjazdowego.
Zaczął przy każdym wystrzeleniu nowej wiązki robić jakieś akrobacje. Salto w tył. Salto w przód. Obrót i podwójna beczka. Jak on dawno tego nie robił! Trzy tygodnie były jak wieczność. Spojrzał w dół na ludzi. Patrzyli na niego z podziwem i szacunkiem.
CZYTASZ
Be like you / Peter Parker
Fanfiction,,Wszędzie widzę jego twarz"- to była prawda jednak Peter przestał już patrzeć na tą twarz z poczuciem winy. Mimo tego nie przestawało mu brakować Starka. Tony chciał żeby był lepszy. Świat tego chce. Ale czego chce Peter Parker? Czy kiedykolwiek b...