Red Red Wine

99 11 2
                                    

Włoskie wakacje nabrały zupełnie innego znaczenia niż początkowo mogły mieć. Urok Wenecji zdawał się blednąć po tak krwawych doświadczeniach i nawet jej piękno nie było w stanie zakryć otwartych ran. Przymus pozostania w tym mieście był tak bolesny, że nic nie mogłoby przybliżyć do możliwości zwiedzenia go z własnej woli.

Morze z hukiem rozbijało się na falochronach, pieniąc się przy tym w jakiś łagodny sposób, jakby prosty wynalazek zdołał okiełznać żywioł, przy czym światła miasta rozpraszały się u stóp budynków w taki sam sposób jak księżyc za chmurami. Gubiąc się w tej wielkości, jeden balkon wystawał wcale nie bardziej niż inne, rozpościerając widok na bezkres morza i rozmyty horyzont. W prostej scenerii wybijał się zapach świec i smak wina, dopełniając beztroski obraz oraz upłynniając swobodną rozmowę dwóch osób - choć nikt nie przypuszczałby, że którekolwiek z nich zdobędzie się na taki spokój myśli, łagodną ekspresję i cichy ton.

Ostatnie tygodnie nie były łaskawe. Ból, hałas i gwałtowne ruchy wciąż odbijały się na codzienności jakby tamte wydarzenia rzucały na nią cień. Zamęt jaki wprowadziły w gorączkowe, a jednak uporządkowane życie, miał odmienić je na dłużej niż jedną noc.

Nawet bez walk i ryzyka spotkanie Suzie z Josephem było zetknięciem się dwóch światów. Drogi, jakie obrali do tej pory, nie miały prawa się skrzyżować, a jednak oboje starali się udawać, że okoliczności nie były tak niewiarygodne jak w rzeczywistości. Surrealizm ponownego spotkania polegał głównie na bliskości śmierci, która odbierała cały rozsądek.

W chwilowej ciszy na dolanie wina do pustych szklanek Suzie podciągnęła nogi na fotel i przejechała dłonią po odkrytym ramieniu. Spod zmrużonych powiek zerknęła ukradkiem na Josepha, korzystając z jego skupienia na utrzymaniu butelki. Choć obcowała wcześniej ze śmiercią, zupełnie nie mogła pojąć jak ktoś taki jak on z trudem jej uniknął aby zwyczajnie wspólnie pić już któryś wieczór pod rząd. Odkąd tylko doszedł do siebie, także ich rozmowy stały się spokojniejsze, bo wcześniej Suzie nie ukrywała jak strach i nerwy podnosiły jej głos. Wraz z sytuacją uspokoili się także oni, w jakiś dziwny sposób odchodząc od swojej natury żeby pierwszy raz w życiu zaczerpnąć spokoju.

Byli zbyt młodzi żeby pragnąć go tak wcześnie.

- Powinniśmy wrócić do Nowego Jorku - zagadnął niespodziewanie Joseph.

Rozkojarzenie na twarzy Suzie i ostry ruch głową gdy zawołał jej imię dał mu do zrozumienia, że na chwilę odpłynęła. Nie winił jej za to - półwytrawne wino i stłumione światło stwarzało bardzo intymną, bezpieczną atmosferę.

Nie zwróciła uwagi na podjętą przez niego decyzję ani stanowczy fakt, że ona także powinna lecieć. Zamiast tego skupiła się raczej na otaczającym ją znajomym terenie i rozejrzała się po balkonie tak, jakby miała już nigdy więcej go nie zobaczyć.

- Nie podoba ci się Wenecja? - zapytała delikatnie, dziwiąc się na te słowa. Po twarzy Josepha przeszło zmieszanie gdy nie został zrozumiany, a zaraz po tym przełknął frustrację z uciekających mu myśli. Sam nie wiedział jak ma przekazać to, co czuje, bo sam do końca nie był tego pewien.

- Nie o to chodzi - mruknął, lekko się obruszając. - Siedzimy tu już prawie pół roku. Nie chcę marnować czasu i nic nie robić. Jeszcze moja rodzina pomyśli, że nie odwiedzę ich nigdy więcej - dodał gorzko, choć coś w tym wspomnieniu uniosło kąciki jego ust do góry.

Myśli Suzie pobiegły gdzie indziej. Odkąd poznała Josepha, wszystko się zmieniło, a każdą z tych zmian odkrywała po kolei jakby otwierała kolejne pudełka. Nigdy wcześniej w wielkiej posiadłości nie czuła się samotna, czuwając przy boku mistrzyni i często rozmawiając z jej uczniami, a jednak dopiero teraz, gdy po pół roku wieczorne rozmowy stały się jej codziennością, dostrzegła, że coś smutnego było w jej roli i obowiązku stania obok. Zawsze skupiona na wdzięczności, nigdy tak naprawdę nie skupiła się na sobie i nawet nie było jej to potrzebne. Spędzając czas we dwoje, zbliżyła się nie tylko do niego, ale wiedziała, że lepiej poznała siebie. Dorosła. Była tą samą dziewczyną, z tą różnicą, że dziecięcy zapał zamienił się w jakąś dojrzałą pasję i pragnienie spokoju. Przypominając sobie obraz Josepha z dnia, w którym się poznali, w jego postawie widziała to samo, nawet jeśli nadal był dokładnie taki sam. Patrząc sobie w oczy, widzieli wyraźnie, że coś w nich przygasło, ale nie było w tym wcale nic złego. Jakby trawiący pożar zamienił się w kontrolowane ognisko.

𝙏𝙧𝙞-𝘼𝙣𝙜𝙡𝙚 °•° JJBA CaeJoseQOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz