Losing my religion

18 3 8
                                    

Zapach pieczonych włoskich ciasteczek unosił się w dusznym powietrzu zmieszany z proszkiem do prania. Fartuch Suzie wraz z dłońmi i policzkami opruszony był mąką, a cała kuchnia przypominała zimowy krajobraz pomimo kończącego się lata. Włosy wpadały jej do oczu, więc zdmuchnęła je dopóki pewna ręka nie odgarnęła ich za jej ucho. Cezar swoje przydługie loki związał bandaną w kitkę.

— Trzecia blacha gotowa. Chyba już wystarczy, co? — dopytał Joseph.

— Zawsze piekłam więcej żeby nie włączać piecyka na darmo. — Suzie wzruszyła ramionami. — Zrobiłam je specjalnie dla was.

Dwudzieste trzecie urodziny Josepha stały się okazją do kameralnego świętowania. Za pewną tradycję we trójkę uznali sobie coś podobnego; choć na wszystkie większe święta zbierali się w kamienicy Eriny Joestar, wszelkie urodziny, zdane egzaminy Cezara czy nawet awanse traktowali poważnie, w swoim własnym, rodzinnym gronie.

Joseph nie chciał sobie pozwolić na rozmyślania tak wcześnie, ale z jakiegoś powodu dopadły go refleksje. Chwila tak ostra, że niemal uchwycona na fotografii, tak jakby w głowie miał camera obscura. Zasiedli swobodnie przy jeszcze niewytartym stole nad paterami ciastek i włoską kawą, Cezar długowłosy, niemal całkowicie sprawny, w połowie do pięćdziesiątki; Suzie z rozświetloną twarzą upstrzoną pieprzykami jakby samo słońce je jej namalowało; i on sam, trochę szczuplejszy, trochę spokojniejszy, trochę dojrzalszy - ale skupiony na tym, co dzieje się wokół jak nigdy wcześniej. Troskliwy jak dawniej, ale czulej nauczony okazywać uczucia. Może tylko swojej impulsywności i opryskliwości nie zmienił przez ten czas.

Cezar wstawał niezgrabnie aby odnieść naczynia, ale Joseph powstrzymał go przed tym łapiąc go za rękę. Nie chciał go ciągnąć aby przypadkiem się nie potknął, ale Cezarowi wystarczył sam dotyk by jeszcze trochę przedłużyć tę chwilę beztroski.

- Póki jest ciepło moglibyśmy wybrać się na spacer - zaproponował, równie jak Joseph marzący o tym aby ten dzień się nie kończył. - Znam jedno miejsce niedaleko naszego domu.

Mówiąc to, ocenił cichą aprobatę Josepha, a gdy przelotnie przeniósł spojrzenie na Suzie, zaśmiał się. Kciukiem starł jej z podbródka okruszki.

Idąc wzdłuż drogi wewnętrznej kilka domów dalej napotykało się ślepą uliczkę, skąd już tylko pieszo dało się przejść na wydeptaną ścieżkę, która wraz z większym spadkiem utwardzona była kamieniami. Dopóki Cezar nie poznał tego miejsca, nikt z nich nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że mieszkali tak blisko miejskiej rzeki.

Kamienisty brzeg był na tyle łagodny, a nurt powolny i koryto wąskie, że bez obaw mogli zatrzymać się w cieniu. Suzie podniosła spód lnianej sukienki i przykucnęła, dłonią sprawdzając temperaturę wody. W równie gorący, jeden z ostatnich dni lata niosła przyjemne ochłodzenie.

- To wygląda prawie jak Wenecja - przyznał Joseph, zdumiony bliskością podobnego miejsca. - Mógłbym zbić ławkę i ustawić ją na brzegu, a tamte krzaki wystarczy wyciąć. A jeśli pójdę wzdłuż rzeki...

Joseph nie dokończył swojej myśli, przechodząc do działania. Zdjął ciężkie buty, których wcześniej nawet nie zasznurował i podwinął nogawki aby się nie zamoczyły. Erozyjne dno robiło się coraz głębsze, nie na tyle jednak aby dało się swobodnie zanurzyć.

- Dalej może być głębsza - stwierdził zadowolony. - Cezar, jak znalazłeś to miejsce?

- Kiedyś wracałem wcześniej z uczelni i usłyszałem szum rzeki, chciałem to sprawdzić - odparł.

Nie musiał już zasłaniać oczu przed słońcem, bo korony drzew rzucały na nich przyjemny cień. Korzystając z chwili jego nieuwagi, Joseph zwilżył palce i rozprostował je w jego kierunku. Kilka kropel spłynęło Cezarowi po policzkach. Na jego szybkie mruganie i gniewnie zmarszczone czoło Joseph wybuchł śmiechem. Przestał się śmiać i zaczął głośno prostestować kiedy w odwecie Cezar podszedł do brzegu.

𝙏𝙧𝙞-𝘼𝙣𝙜𝙡𝙚 °•° JJBA CaeJoseQOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz