Każda kolejna minuta niepewności potęgowała jego strach. Przez telefon niczego się nie dowiedział. Gdy tylko dotarł do szpitala natychmiast pobiegł do recepcji.
- Dobry wieczór, Marek Dobrzański, dzwoniono do mnie z tego szpitala. Podobno przywieziono tu dzisiaj...
- Dobry wieczór – przerwał mu lekarz, który akurat skończył podpisywać jakieś dokumenty – To ja do Pana dzwoniłem. Proszę usiąść... Panie Marku... - spojrzał na niego wzrokiem pełnym współczucia - Robiliśmy wszystko co w naszej mocy. Niestety, obrażenia okazały się zbyt rozległe. Nie udało się. Przykro mi...
- Ale o czym pan mówi?! – krzyknął Dobrzański, jakby wypierał z siebie to, co przed chwilą usłyszał.
- Czasem medycyna jest bezradna... Proszę przyjąć moje kondolencje...
- Nie! Błagam, nie! Niech pan powie, że to nieprawda... Proszę! – krzyczał, a jego oczy znów zaszkliły się łzami.Lekarz tylko spojrzał na niego, pochylił głowę z bezsilności i odszedł. Udał się z powrotem na oddział. Do pacjentów, którym jeszcze mógł pomóc. Tu już nic więcej nie mógł zrobić. Nie chciał tu być. Wiedział, że nie może uśmierzyć jego bólu... Tak, to prawda, że na studiach uczą ich jak przekazywać bliskim zmarłego tragiczne informacje. Jednak kiedy trzeba spojrzeć rodzinie prosto w oczy... za każdym razem serce kłuje. Do tego nie można się przyzwyczaić. Nie można pozbyć się emocji.
Marek został sam w szpitalnym korytarzu. W głowie wciąż słyszał echo słów „Nie udało się. Przykro mi". Poczuł, że jakaś cząstka JEGO właśnie umarła. Był sparaliżowany. Patrzył na drzwi oddziału i wiedział, że nikt już stamtąd do niego nie wyjdzie. Drzwi, które zamknęły się za lekarzem już nigdy się dla niego nie otworzą. Te drzwi symbolizowały pewien etap w jego życiu. Etap, który właśnie bezpowrotnie się skończył.
Zrozumiał, że już nigdy nie usłyszą swojego głosu. Nie uśmiechną się do siebie. Nie przytulą. Nie pokłócą. Nigdy... Tyle niewyjaśnionych spraw. Tyle niewypowiedzianych słów. Tyle nieprzeprowadzonych rozmów... Została cisza. Przerażająca cisza, która rozrywała jego serce na kawałki.
Nic nie może przygotować człowieka na ciszę, która zapada po śmierci. To coś więcej, niż gdy milknie głos, zamykają się drzwi, a piosenka, śmiech czy kolacja dobiegają końca.
Nigdy nie ma na to dobrego momentu, ale... Akurat teraz? Kiedy w jego życiu wszystko nareszcie się układało. Kiedy był najszczęśliwszy na świecie. Kiedy wydawało mu się, że ma wszystko. Akurat w tym momencie jego świat się zawalił. Ale musiał być silny. Miał dla kogo.
.
.
.
22 grudnia 2012. Marek doskonale pamiętał ten dzień. Dwa dni przed świętami. To miały być ich pierwsze święta we czwórkę. Julka była jeszcze bardzo mała, ale Ula uparła się, że zrobią rodzinną wigilię w ich domu. Nie potrafił się jej sprzeciwić. Chciał pochwalić się wszystkim swoim szczęściem. Jego rodzice byli z niego dumni...
Tego dnia wracali z sanatorium. Padał śnieg, warunki na drodze były trudne. Marek zaczął się niepokoić. Robiło się późno, a ich wciąż nie było. W głębi serca czuł, że coś jest nie tak. Czuł jakiś dziwny lęk. Nagle dostał telefon ze szpitala. Mieli wypadek. Poważny. Tylko tyle udało mu się dowiedzieć.
... ... ...
Dotarł do szpitala. Zaparkował samochód, ale... bał się wysiąść. Bał się tego, co zaraz usłyszy. Wspomnienie tamtego dnia go paraliżowało. Miał wrażenie, że ta historia się powtarza. Znów, tak jak wtedy, był pełen nadziei na przyszłość. Znów czuł, że wszystko się ułoży. Że może być szczęśliwy. Ale też znów jego telefon milczał. Znów ktoś, na kogo czekał i kogo kochał, nie odbierał, nie oddzwaniał. Znów towarzyszył mu niewyjaśniony lęk, jakiś wewnętrzny niepokój. Znów ten cholerny telefon ze szpitala: „Proszę przyjechać". Przecież on sobie bez niej nie poradzi...
Wysiadł. Nie może czekać. Nie może się bać. Już jedną rozmowę odwlekał. Za długo. Rozmowę, która może się już nigdy nie odbyć. Nie wybaczyłby sobie tego, że nie pozwolił sobie nic wytłumaczyć. Że nie chciał słuchać. Że nie zdążyli się pogodzić. Że rozstali się pokłóceni.
Wbiegł do szpitala. Recepcjonistka skierowała go na odpowiedni oddział. Natychmiast znalazł lekarza, który opiekował się Ulą.
- Panie Marku, spokojnie. Sytuacja opanowana, wszystko będzie dobrze. – powiedział starszy mężczyzna próbując uspokoić przerażonego Dobrzańskiego.
Odetchnął z ulgą. Poczuł, jakby ktoś zdejmował z jego serca ogromny kamień. Kamień, którego nie miał już siły dźwigać. Wszystko będzie dobrze. Potrzebował to usłyszeć. Chociaż wiedział, że przed nimi jeszcze długa droga.
- Ale co się właściwie stało?
- Pana żona zasłabła dzisiaj w parku. Ktoś ją znalazł nieprzytomną i zadzwonił po pogotowie. Na szczęście tomografia wykluczyła obrzęk mózgu, do którego mogło dojść przy upadku.
- Zasłabła? Jak to, przecież...
- Wy młodzi myślicie, że macie zdrowie i nie musicie o siebie dbać. I mamy tego konsekwencje. Stres, zmęczenie. Pewnie niedosypianie. Mam rację? Zresztą, nie muszę pytać. To widać. Poza tym, te tabletki, które znaleziono przy pana żonie. Z nimi też nie powinno się przesadzać.
- Jakie tabletki? – odpowiedział wyraźnie zaskoczony Dobrzański.
- Na uspokojenie. Bardzo silne. Żona musiała się ostatnio mocno stresować, sądząc po opakowaniu?
- Mieliśmy ostatnio trochę... problemów.
- Niepokoją mnie też te wyniki krwi. Szczęście w nieszczęściu, że akurat dzisiaj rano robiła morfologię i niektóre wyniki już przyszły. Widzę tu ostrą anemię. Nie można tego zaniedbać, bo to się źle skończy. Ostrzegam.
Marek patrzył na lekarza zaniepokojony. Uświadomił sobie, że zupełnie nie zauważył, co się ostatnio działo z Ulą. Że ją też ta cała sytuacja przerasta. Niszczy. Że odbija się na jej zdrowiu. Wszystko chowała w sobie.
- Dobrze, panie Marku – kontynuował lekarz - żona pewnie zostanie u nas do piątku, zrobimy dodatkowe badania, trochę ją podreperujemy, a później, o ile nie będzie żadnych komplikacji, będzie pan mógł zabrać ją do domu. - spojrzał na jego zlęknioną twarz - No już, proszę się nie denerwować, tylko o nią zadbać, a wszystko będzie dobrze. – uśmiechnął się.
- Dziękuję panie doktorze. Dziękuję. A gdzie ona teraz jest? Mogę ją zobaczyć?
- Śpi. Podaliśmy jej leki i kroplówkę, po której będzie spała przynajmniej do rana. Sen jest najlepszy na regenerację, a pana żona potrzebuje teraz odpocząć. Zaprowadzę pana do niej, proszę za mną.Wszedł do sali, w której leżała Ula. Spała. Była taka krucha i bezbronna. Usiadł na krześle przy jej łóżku i patrzył na nią. Brakowało mu tego. Przez ostatnie tygodnie zerkał na nią tylko z ukrycia, żeby nie zauważyła. Nie chciał dać po sobie poznać, jak bardzo mu jej brakuje. Teraz miał do siebie żal. Miał ją przecież chronić. Poprawił kosmyk jej włosów, które opadały na twarz i czule pogłaskał ją po policzku. Chwycił jej dłoń i ucałował. Ich obrączki znowu się spotkały. I że cię nie opuszczę aż do śmierci...
- Ula... Uleńka... - mówił głaskając ją po twarzy.
- Ale nas nastraszyłaś – uśmiechnął się do niej, chociaż w oczach miał łzy. Tak bardzo się o nią bał. Podniósł jej rękę do swoich ust i znów ucałował. – Nie wybaczyłbym sobie gdyby coś Ci się stało... Przepraszam. Przepraszam, że tyle przed Tobą ukrywałem. Że doprowadziłem Cię do takiego stanu... Ja naprawdę chciałem Was chronić. Myślałem, że tak będzie lepiej. Wszystko spieprzyłem. Dzisiaj jak zniknęłaś to uświadomiłem sobie jak bardzo... Ula, ja bez Ciebie nie mogę. Ty jesteś sensem mojego życia. Proszę cię Ula, obudź się. Porozmawiaj ze mną. Spróbujmy to wszystko posklejać... Ja Cię tak bardzo potrzebuję Ula. I tak bardzo... kocham.
Oparł głowę o stolik przy łóżku. Nie zostawi jej. Chce być przy niej kiedy się obudzi. W razie gdyby coś się działo. Musi ją chronić, musi mieć wszystko pod kontrolą. Mimo że nie wiedział co przyniosą kolejne dni, to zrozumiał, że nie może się poddać. Nie może odpuścić. Musi chociaż spróbować. Wysłuchać. Wybaczyć?
Zasnął trzymając ją za rękę. Od teraz będzie lepiej. Musi być.
CZYTASZ
To koniec?
FanfictionUla i Marek Dobrzańscy... Myśleli, że są sobie dani na zawsze. Kiedy wydawało im się, że mają wszystko mając siebie los z nich zadrwił. Ich świat zaczął się walić, kawałek po kawałku. Sięgnęli dna. Czy zdołają się podnieść? Czy to koniec?