Część 12

1.1K 27 16
                                    

Przepraszam Ula. Przepraszam, że znów cię okłamałem. Widziałem jak na mnie patrzyłaś. Pewnie się domyśliłaś, że to wcale nie o Sebę chodzi. W końcu znasz mnie jak mało kto. Ale ja naprawdę, nie mogłem ci teraz powiedzieć. Nie mogłem cię denerwować. Musisz teraz odpoczywać, odzyskiwać siły. Jesteś najważniejsza i muszę cię chronić. Nie mogę cię narażać na dodatkowy stres. Wszystko ci wytłumaczę jak wrócę. Obiecuję. Ja po prostu nie wytrzymam dłużej. Muszę zrobić to, co powinienem był zrobić już dawno. Muszę wiedzieć, co tam się stało. To mnie zżera od środka. Inaczej sobie z tym nie poradzę i wiem, że ty też będziesz przez to cierpieć. A na to nie mogę pozwolić. Nie mogę pozwolić, żeby każde jego pojawienie się psuło to, co jest między nami. Żeby każde wspomnienie o nim wytrącało mnie z równowagi. Tak jak dziś. Nie mogę. Jadę...

Podjechał pod jego blok, ale nagle zaczął się zastanawiać, czy dobrze robi. Czy na pewno powinien tam pójść? Czy jest gotowy na to spotkanie? Na spojrzenie prosto w twarz człowiekowi, który niemalże rozbił jego rodzinę? Czy na pewno jest gotowy na tę rozmowę? Na to co usłyszy? Nie. Nigdy nie będzie. Ale musi w końcu wykonać ten krok. Bez tego nie ruszy dalej. Nie ruszą. Nie może się bać. Stawka jest zbyt wysoka. To kolejny krok żeby odzyskać swoje dawne życie. Życie, za którym tak bardzo tęskni. Życie, którego namiastkę dostał dziś z powrotem. To kolejny krok do zapewnienia szczęścia sobie i swoim najbliższym.

Zapukał do drzwi, a serce waliło mu jak oszalałe. Nie ma już odwrotu. Musi to załatwić.

- Marek?! – Artur był wyraźnie zaskoczony jego wizytą.
- Zdziwiony jesteś? – wszedł do środka i obrzucił go swoim chłodnym spojrzeniem.
- Nie ukrywam, że trochę tak... Coś się stało?– Szczęsny patrzył na niego z podejrzanym spokojem.
- Jeszcze pytasz?! Nie bądź bezczelny.
- Wiesz, chyba nie rozumiem co masz na myśli?
- Zostaw mnie i moją rodzinę w spokoju, rozumiesz?! Myślisz, że nie wiem? Że kręcisz się koło naszego domu? Że wydzwaniasz do Ulki? Daj nam spokój! Wystarczająco dużo już zrobiłeś...
- No proszę. Mąż i ojciec roku. Strażnik domowego ogniska we własnej osobie.

Dobrzański ledwo powstrzymywał się, żeby go nie uderzyć. Czuł, że Artur go prowokuje i był już na granicy swojej wytrzymałości. Nie da rady. Lepiej będzie, jeśli wyjdzie. Skierował się z powrotem w stronę drzwi.

- A co cię nagle skłoniło do takich obserwacji? Syndrom psa ogrodnika? – zatrzymał się na słowa doktorka - Z tego co wiem, przez ostatnie miesiące miałeś gdzieś tą swoją rodzinę. Swoją żonę i swoje dzieci. Raczej skupiłeś swoją uwagę na czymś... kimś innym. A oni? Zupełnie cię nie obchodzili. Zwłaszcza Ula.
- Co ty pieprzysz?! – odwrócił się z powrotem do niego.
- Prawda boli? Czy może masz taką słabą pamięć? Każdy by to zauważył. Odkąd urodził wam się Antek bywałem u was stałym gościem. Co najmniej raz w tygodniu. Ula nie miała czasu wozić Kuby na wizyty kontrolne. Odbierać jego recept. Wpadałem do was po godzinach. Popołudniami. Wieczorami. I wiesz co jest najciekawsze? NIGDY nie było cię wtedy w domu. Kilka razy minęliśmy się tylko jak wychodziłem. Może coś ci się jednak przypomina?
- Daruj sobie... - przerwał mu Marek.
- Ale dlaczego? Przecież to sama prawda. Nie było cię przy nich. Wszystko było ważniejsze. Ale wiesz co mnie najbardziej urzekło? Że Ulka nigdy nie narzekała. Zawsze cię broniła. „Marek jest bardzo zajęty. Marek ma dużo pracy. Marek się stara. Robi to dla nas. Pomaga jak może. Oczywiście, że Marek mnie wspiera." Jakby próbowała samą siebie oszukiwać. Tylko kurczę, z czasem coraz trudniej było mi w to uwierzyć. Zwłaszcza jak widziałem tyle razy jak płakała po tym, jak kolejny raz nagrywała ci się na sekretarkę. Jak widziałem jaka jest samotna. Jak nie ma nawet komu się wygadać. Od czego ma się męża, nie?
- Dość! – Marek oparł się o stół i pochylił głowę, a w jego oczach pojawiły się łzy. Nie tak miała wyglądać ta rozmowa. Najgorsze, że to co mówił Artur było prawdą.
- Odkąd wróciła do pracy byłem już pewien, że coś jest u was nie tak. – Szczęsny nie przestawał - Chudła w oczach. I jeszcze te napady paniki. Była kłębkiem nerwów. Wtedy, jak zapaliliśmy razem zioło, po raz pierwszy od dawna widziałem ją uśmiechniętą. Ma piękny uśmiech i powinna się uśmiechać cały czas...

To koniec?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz