...bez Ciebie nic

1K 26 27
                                    

Marek, gdy tylko zaparkował pod szpitalem ujrzał coś, czego nigdy nie chciał widzieć, a zwłaszcza z takiego bliska. Przed wejściem do szpitala stały dwa radiowozy i jeden wóz strażacki. Samochód osobowy z rozbitą przednią szybą, dużo krwi i... czarny worek ze zwłokami... Markowi stanęło serce. Modlił się, żeby to nie była Ula, żeby jego żonie rozładował się tylko telefon i by szczęśliwie jechała już do domu. Musiał się ruszyć z miejsca, musiał walczyć z nogami, które był jak z waty, musiał się dowiedzieć, czy pod tym czarnym przykryciem leży jego ukochana...

- Proszę tu nie podchodzić - zatrzymał go jeden z policjantów.
- Ale moja żona... Dzwoniła do mnie, gdy w pewnym momencie przerwała rozmowę i słyszałem już tylko pisk opon i szkło... Ja.. Ja muszę wiedzieć... Muszę wiedzieć czy to ona, rozumie Pan? - mówił ze łzami w oczach Marek. Policjant zmierzył go wzrokiem, dało się zobaczyć w jego oczach ogrom współczucia i żalu.
- Pana godność?
- Dobrzański, Marek Dobrzański - strach wewnątrz Marka narastał. Jego ręce już nie były zimne, były lodowate. Policjant zaczął przeglądać swoje notatki.
- Pani... Urszula, tak? 
- Tak, to moja żona - odpowiedział Marek, mając nadzieję, że nie usłyszy za chwilę wyrazów współczucia.
- Zabrali ją do szpitala. Chciała uratować dwójkę dzieci...Niestety tylko jedno z nich przeżyło. Auto prowadził mężczyzna pod wpływem środków odurzających. Będziemy kontaktować się z Panem.. z Państwem.
- D-dziękuję - wymamrotał Marek i ruszył do szpitala. Był niemal pewien, że auto prowadził Artur, przecież mógł się zemścić, cokolwiek. Marek, stój! Nie to jest teraz najważniejsze. Najważniejsze jest to, że Ula nadal wciąż żyje. Twoja Ulka, żyje a mogła już nie żyć, bo chciała uratować dwójkę niewinnych dzieciaków. Zaczepił pierwszego, lepszego lekarza, by dowiedzieć się, gdzie może znaleźć Ulę.
- Przepraszam bardzo. Moja żona została przyjęta do tego szpitala - mówił ledwo Marek.
- Dużo ludzi jest tu przyjmowanych, proszę Pana - spojrzał na niego starszy lekarz, marszcząc brwi.
- Ale, ale ona z tego wypadku...tu, przed szpitalem - tłumaczył Dobrzański. Na te słowa wyraz twarzy lekarza złagodniał.
- Proszę podejść do rejestracji, tam udzielą Panu więcej informacji - powiedział i natychmiast odszedł. Markowi takie zachowanie nie wróżyło nic dobrego.

- Dzień dobry, Marek Dobrzański. Chciałbym się dowiedzieć co z moją żoną - mówił przejęty. 
- Imię małżonki? - spytała pielęgniarka.
- Ulka, Urszula - poprawił się, a pielęgniarka obdarzyła go lekkim uśmiechem.
- Pana żona jest aktualnie operowana, jest w stanie krytycznym- Markowi zrobiło się słabo, musiał przykucnąć, bo dłużej by nie ustał. Pielęgniarka momentalnie wybiegła zza blatu recepcji i zawołała kogoś. Marek czuł się jak ogłuszony, żadne głosy do niego nie dochodziły prócz jego własnego: stan krytyczny, stan krytyczny. 
Posadzili go na krześle, a pielęgniarka podała mu wody. Wypił cały kubeczek za jednym razem i ukrył swoją twarz w dłoniach. Nie miał już siły się powstrzymywać, nie miał już sił dłużej hamować swoich emocji.
- Proszę być dobrej myśli - powiedziała do niego kobieta, która chwilę temu poinformowała go o stanie jego żony. Ile razy słyszał tą formułkę? Przy tacie, przy mamie... za każdym razem zakończenie historii kończyło się czyjąś śmiercią, a on Uli nie mógł stracić. Nie, gdy wszystko zaczęło się układać, gdy w końcu po tak długim czasie mijania się, wszystko sobie wyjaśnili.
- Jak długo może potrać operacja? - spytał pielęgniarkę ocierając łzy.
- Od kilku do kilkunastu godzin. Niech Pan jedzie do domu. Nie ma sensu, żeby Pan tutaj siedział.
- Muszę zostać dla niej... Wie Pani... niedawno ja byłem w szpitalu i choć byliśmy pokłóceni tak, że pozew rozwodowy był już prawie złożony... Ona czuwała przy mnie dzień i w nocy i wylewała hektolitry łez. A gdy wszystko zaczęło się teraz układać, gdy wyjaśniliśmy sobie wszystkie niedomówienia i przyczyny naszych kłótni, które okazały się jedną wielką pomyłką, jednym wielkim błędem, znowu nas spotyka kolejne nieszczęście.
- Dlatego musi Pan pojechać do domu, odpocząć, by być silnym dla żony - próbowała przekonać Marka, kobieta.
- Nie mogę, mamy trójkę dzieci. Jak wrócę bez ich mamy i gdy się dowiedzą, że zostawiłem ją samą w szpitalu, to mi głowę urwą - uśmiechnął się pod nosem Marek. Pielęgniarka roześmiała się i odeszła. Marek postanowił pójść do toalety i trochę się ogarnąć, nie mógł zapłakany dzwonić do Ali.
Obmył twarz zimną wodą. Spojrzał w lustro - Dobrzański musisz dać radę, ona tylko razy dawała, gdy ty byłeś w szpitalu, teraz czas na Ciebie. Wyjął telefon i zadzwonił do Alicji.
- Halo? Marek i co? Co się stało? - pytała zniecierpliwiona. Marek wziął głęboki oddech i wyznał jej całą prawdę.
- Ula chciała uratować dwójkę dzieci przed nadjeżdżającym autem. Jedno dziecko nie żyje, drugie żyje, ale nie wiem w jakim jest stanie. A Ulka... jest operowana, a jej stan jest krytyczny - przeszedł go dreszcz.
- Ale żyje? - upewniała się Ala.
- Żyje - powiedział niemal szeptem Marek - mam wrócić do domu?
- Spokojnie, bądź z nią. Ja dam radę z dziećmi, Józef zaraz przyjedzie, będę musiała mu wszystko powiedzieć.
- Będę musiał powiedzieć wszystko dzieciom... Ale to jutro. Nie mów im nic na razie. Ja... ja sam im powiem.
- Dobrze. Marek... 
- Tak?
- Nie pozwól jej odejść - powiedziała cicho.
- Nie pozwolę - powiedział pewnie i skończył rozmowę.

Gdy z powrotem wyszedł na korytarz zaczepiła go pielęgniarka:
- Panie Marku, policja przed chwilą przyniosła rzeczy znalezione przy Pana żonie, proszę za mną.
Marek udał się za kobietą, która po chwili z metalowej szafki wyjęła torebkę Uli wraz z całą zawartością. Usiadł w poczekalni i zajrzał do środka; rozbity telefon, teczka z dokumentami, kluczki od samochodu, portfel. Na telefon Uli przyszło jakieś powiadomienie, dzięki temu oczom Marka ukazał się ekran blokady jej telefonu, na którym widniało Jego zdjęcie. Ulka uwielbiała robić mu zdjęcia z zaskoczenia albo... gdy spał. No tak jaką inną mogła mieć tapetę, jak nie śpiącego Dobrzańskiego, zaśmiał się cicho. Gdy odblokował telefon, tym razem widniało zdjęcie całej Dobrzańskiej piątki, zaraz po powrocie Uli ze szpitala z Antosiem. Marek miał nadzieję, że jeszcze nie raz Ula zrobi mu zdjęcie, gdy będzie spał i jeszcze nie jeden raz znajdą się na zdjęciu całą piątką. 

Chwile bez Uli dłużyły się mu niemiłosiernie, bez niej nic nie znaczył. Bez niej był tylko Markiem Dobrzańskim, a z nią... a z nią mógł podbić cały świat, z nią mógł wszystko, gdy była obok niego wszystko było jakieś lepsze. Zasnął na szpitalnym korytarzu wśród personelu ratującego setki żyć i wśród setek ludzi walczących o życie...

UpadliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz