(Nie)poradność

937 26 18
                                    

Z lekkiego snu wyrwał go dzwonek telefonu. Była 2 w nocy, a on tę noc spędzał na szpitalnym korytarzu.
- Marek , wiadomo już coś? - usłyszał w słuchawce głos Ali.
- Nie - powiedział cicho - nic nie wiem, nikt nic mi nie chce powiedzieć.
- Czyli walczy - powiedziała, żeby dodać sobie a przede wszystkim jemu otuchy.
-Walczy - powtórzył szeptem - dzieciaki zasnęły? - spytał zmartwiony. Wiedział,  że będzie musiał wrócić do domu i wszystko im wyjaśnić, a to...niestety nie będzie należało do łatwych zadań.
- Józef przeczytał im bajkę i zasnęli, pytali o Ciebie i Ulę, ale powiedzieliśmy im, że im wszystko wyjaśnisz.
- Domyślam się, że nie zadowoliła ich ta odpowiedź.
- No i nie mylisz się - westchnęła Alicja.
- A jak tata? - dopytywał Marek.
- Okropnie się zdenerwował, ale uspokoił się jak mu powiedziałam, że jesteś z nią.
- Ona też zawsze ze mną była - powiedział Marek przypominając sobie wszystkie te razy, kiedy budził się w szpitalu, a obok na taborecie siedziała Ula, śpiąca z głową opartą o stolik. Zawsze zostawała tak długo, jak mogła w dodatku robiła to tak umiejętnie, że nie zaniedbywała ich pociech. Zawsze czuwała przy nim, nawet gdy miał gorączkę i po prostu nie miał siły wstać z łóżka. Robiła mu zimne okłady, co chwilę go doglądała. Za to, gdy ona była chora nawet nie chciała słyszeć o tym, że ma się położyć. Wtedy i tak robiła wszystko na pełnych obrotach, a on był na nią zły. Kłócili się wtedy, ale zawsze szli na jakiś mały kompromis. Ula miała usiąść i wypić gorącą herbatę, a Marek w tym czasie na przykład zrobić pranie i kilka innych rzeczy.
- Była i  będzie - zapewniła go Ala - jakbym miała po Ciebie przyjechać to daj mi znać  - powiedziała i rozłączyła się.

Po pół godzinie z sali operacyjnej wyszedł lekarz. Marek od razu wstał, chciał dowiedzieć się co z Ulą.
- Pan Dobrzański?  - spytał, gdy był już obok Marka.
- Tak to ja. Co z moją żoną? - zapytał bardzo zdenerwowany.
- Musieliśmy usunąć śledzionę, kilka połamanych żeber, które o mało nie uszkodziły płuc. Pana żona straciła dużo krwi. Wstrząs mózgu, kilka pozszywanych ran i siniaki. Najbliższa doba, będzie decydująca  - wyznał lekarz.
- Czy.. Czy ja mogę ja zobaczyć?
Lekarz zmierzył go wzrokiem.
- Jest już późno, ale zrobimy mały wyjątek, przecież rzadko ma się okazję leczyć bohaterów  - mówiąc to poklepał Marka po ramieniu  - za pół godziny przewiozą ją na salę pooperacyjną, powiadomię ich, żeby Pana wpuścili.
- Dziękuję.
- Nie ma za co dziękować, taka kobieta  to złoto.
- Diament...- powiedział w zamyśleniu, a lekarz zostawił go z jego myślami.

Po upływie jakiegoś czasu, pielęgniarka wpuściła go na salę. Ula leżała podpięta do aparatury, która kontrolowała jej funkcje życiowe. Marek usiadł koło jej łóżka. Był wstrząśnięty tym widokiem. Chwycił jej dłoń i splótł jej palce ze swoimi.
- Musisz walczyć kochanie, nie możesz nas zostawić, nie możesz mnie zostawić. Wiesz nastawiłem się, że spędzimy razem całe życie, więc nie możesz tak teraz psuć naszych planów. Mamy jeszcze tyle rzeczy do zrobienia wspólnie, jeszcze tyle wyjazdów przed nami. Potrzebuję Cię i mam nadzieję, że ty mnie też chociaż trochę potrzebujesz - ucałował jej dłoń i przyłożył ją do swojego policzka - Proszę obudź się i wróć do nas jak najszybciej.

Obudził się nad ranem z głową położoną obok ręki Uli. W sumie to obudziła go pielęgniarka, która przyszła zmienić kroplówkę.
- Nie chciałam Pana obudzić - uśmiechnęła się młoda kobieta - pozazdrościć żonie takiego męża.
- Pozazdrościć mężowi takiej żony - odpowiedział z bladym uśmiechem - Kochanie, jadę się tylko przebrać i porozmawiać z dziećmi, wrócę tak szybko jak tylko będę mógł - zwrócił się do wciąż nieprzytomnej Uli.
- Proszę się nie martwić, żona jest pod doskonałą opieką. Gdyby coś się działo, poinformujemy Pana.
- Dziękuję - powiedział Marek, ucałował raz jeszcze dłoń swojej żony i udał się w stronę wyjścia.

Gdy Marek zaparkował pod domem, oparł głowę o kierownicę. Była 7 nad ranem, a on po całonocnym czuwaniu w szpitalu był wykończony, ale są dzieci, jest Ula - potrzebują go, w szczególności teraz. Zastanawiał się jak to wszystko przyjmą dzieci. Bał się tej rozmowy, ale wiedział, że musi być z nimi szczery. Nie może okłamywać rodziny, bo ostatnio skończyło się to prawie tragedią.
Wszedł do cichego domu. Dzieci na pewno jeszcze spały, Ala i Józef też pewnie byli wykończeni. W końcu Dobrzańscy juniorzy potrafią absorwować swoich opiekunów.
Poszedł na górę, wziął szybki prysznic i się przebrał. Zajrzał do pokoju dzieciaków. Spały spokojnie, więc postanowił ich jeszcze nie budzić. Poszedł do kuchni i zaczął przygotowywać dla wszystkich śniadanie. Zrobił coś, co najlepiej mu wychodziło - omlety. Gdy kończył nakrywać do stołu, z pokoju gościnnego wyszła Ala z Antosiem na ręku.
- Kiedy wróciłeś? - spytała zdzwiona na widok Marka krzątającego się po kuchni.
- Jakieś 40 minut temu, obudziłem Cię? 
- Nie, nie. Jak Ula?
- W nocy przewieźli ją na salę pooperacyjną i pozwolili mi u niej siedzieć... Ona jest taka ...taka krucha. Jak zobaczyłem ją pod tą kroplówką, z pozszywanym łukiem brwiowym... Naprawdę myślałem, że się rozpłaczę. Ta doba ma być decydująca, usunęli jej śledzionę, straciła dużo krwi- Marek przerwał, by powstrzymać napływające do oczu łzy. Przełknął ślinę i wymusił uśmiech - Walczy i wygra. Chodź tu młody, damy babci odpocząć i pójdziemy obudzić resztę klanu Dobrzańskich.
Alicja uśmiechnęła się na myśl, że gdy poznała Marka, był rozrywkowym facetem chodzącym po klubach i nie myślącym o żadnych konsekwencjach. A teraz - dojrzały ojciec i mąż, który świata nie widzi poza swoją rodziną.

- Dzieciaki! Wstajemy! - krzyknął Marek wchodząc do pokoju swoich pociech - Omlety czekają.
- Tata? - przetarła oczy Julka - Gdzie ty byłeś? Gdzie jest mama? - wygramoliła się szybko z łóżka i podbiegła do ojca, przytulając się do niego.
- No właśnie, gdzie wy byliście? - spytał podejrzliwie Kuba, siadając na łóżku.
- Wszystko Wam wyjaśnię przy śniadaniu, a teraz raz, raz. Ubierajcie się i zejdźcie, bo zjemy z Antosiem wszystkie omlety- zagroził.
- Nie macie szans - powiedział Kuba i pobiegł do łazienki.

Gdy całą szóstką zasiedli do stołu Marek zaczął wyjaśniać powód swojej nieobecności.
- Słuchajcie, trudno mi o tym mówić, bo to nie jest łatwy temat. Wczoraj mama pojechała do szpitala. Jednak później okazało się, że jednak ta wizyta nie będzie potrzebna, jednak... - Marek musiał zebrać się w sobie, żeby dokończyć i powiedzieć wszystko co musiał - Mama miała wypadek, jak wychodziła ze szpitala. Chciała ochronić dwójkę dzieci przed pędzącym samochodem. Jedno dziecko nie żyje, drugie jest w ciężkim stanie i leży w szpitalu... Tak jak mama.
- Ale przeżyje prawda?- spytała Julka ojca, ale w jej oczach już zbierały się łzy.
- Oczywiście, że tak.
- Możemy do niej pojechać? - zapytał Kuba.
- Na razie nie, bo na ten oddział nie wpuszczają dzieci. Mama jest nieprzytomna, ale jak tylko się obudzi to do niej zadzwonicie, jasne?
- Ale Ty będziesz do niej jeździł, opiekować się nią? - upewniała się Julka.
- Tak, będę dbał o mamę, żeby jak najszybciej do nas wróciła. Was proszę, żebyście pomagali dziadkom, dobra? Jak będę w szpitalu u mamy to będziecie z nimi, więc bądźcie grzeczni.
- Obiecujemy! - przyrzekła Julka i podeszła do ojca i mocno go przytuliła. Po chwili dołączył do nich Kuba, a Marek odetchnął z ulgą. Wiedział, że nie jest sam, że team Dobrzańskich, pokona najtrudniejsze przeszkody.

UpadliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz