Wyszedłem ze sklepu z reklamówką pełną piwa. Nie potrafiłem wrócić do drużyny i bawić się z nimi, jakby nic się nie wydarzyło. Usiadłem z głośnym westchnieniem na ławce w parku, otwierając puszkę. Sam mogłem świętować, choć chyba w tej chwili bardziej użalałem się nad sobą. Rozumiałem spławienie Mingyu i nie miałem zamiaru robić mu o to wyrzutów. Uśmiechnąłem się, choć przyszło mi to z wielkim trudem.
— Gratuluję, Jeon Wonwoo! Udało ci się. Mingyu właśnie cię znienawidził — oznajmiłem, wypijając zawartość puszki. — Biegłem jak głupi na to boisko. Przecież nie zamierzałem go zmuszać, by do mnie wrócił. Sam bym do siebie nie wrócił po tym wszystkim. Mógł jednak przyjść. Mam go przepraszać przez telefon? — mruknąłem z niezadowoleniem. Wygrana naprawdę nie miała już dla mnie żadnego znaczenia. Może tak naprawdę wcale nie wygrałem. Gdybym wygrał, mojej piersi nie wypełniałaby pustka. Nie musiałbym siedzieć tutaj samotnie.
Zaczęło się schładzać, ale to nie zniechęciło mnie przed celebrowaniem w samotności z powodu pokonania króla. Nie dość, że go zgładziłem, pokonując jego własną koroną, to jeszcze upokorzyłem go przed wszystkimi. Byłem świnią i skończonym dupkiem. Myślałem, że, kiedy Mingyu mnie znienawidzi, poczuję ulgę, ale to wcale tak nie działało. Nie czułem ulgi, raczej rozpacz.
Piwo skończyło się dziwnie szybko. Zacisnąłem palce na reklamówce pełnej pustych puszek, wyciągając telefon z kieszeni. Miałem dość tego wieczoru, więc postanowiłem zadzwonić po taksówkę. Wracanie samemu w takim stanie skończyłoby się dla mnie jedynie spędzeniem nocy w rowie, a miałem w sobie jeszcze resztkę godności. Po wybraniu numeru przycisnąłem telefon do ucha, czekając aż sygnał ustanie.
— Taksi! — zawołałem w słuchawkę, marszcząc brwi i łapiąc się za głowę. — Przepraszam... Najpierw muszę zamówić. Poproszę taksówkę... Gdzie jestem? Chwila... — poleciłem, rozglądając się. Powieki strasznie mi się zamykały. Były tak ciężkie, że nie potrafiłem ich unieść. — Jestem w parku, proszę tu przyjechać i mnie obudzić. Dobranoc... — wymamrotałem, podkładając sobie pod głowę reklamówkę ze zgniecionymi puszkami. Była strasznie niewygodna i jej zawartość uwierała mnie w głowę.
— Poczekaj, Wonwoo. Wybrałeś zły numer. Taksówka nie przyjedź...
Nacisnąłem czerwoną słuchawkę, wpatrując się w czarny ekran. Przekręciłem się na ławce, próbując znaleźć wygodną pozycję, ale było to niesamowicie trudne.
***
Obudziłem się z okropnym bólem głowy. Czułem się okropnie i było mi niedobrze. Przypomniał mi się mój wypad do parku i aż zakryłem twarz ręką z zażenowania. Jak dobrze, że dotarłem w kawałku do domu. Ale, jak udało mi się dotrzeć do domu?! Przypomniało mi się, że po bezmyślnym zakupieniu dużej ilości piwa, mój portfel reprezentowany był przez pustkę, co z kolei oznaczało, że nawet, jeśli udało mi się zamówić taksówkę, nie mogłem za nią zapłacić. Jakim cudem obudziłem się we własnym mieszkaniu? Czyżbym wrócił na pieszo? Mimo, że dopuszczałem taką możliwość, z przerażeniem odkryłem, że mój telefon został podłączony do ładowarki, czego nie byłbym w stanie zrobić po pijaku. Co więcej, moje wczorajsze ubranie leżało złożone na krześle, a ja sam ubrany byłem w dresy i koszulkę z bananem. Byłem przerażony zaistniałą sytuacją. Dźwignąłem się natychmiast z łóżka, wybiegając z sypialni, ale byłem tutaj sam. Nie widziałem dodatkowej pary butów ani żadnej kurtki na wieszaku. Cuda się zdarzały. Może nawróciłem się po pijaku i zamieniłem w łagodnego baranka, który grzecznie wraca sam do domu i jeszcze przebiera się samodzielnie.
Uspokoiłem się, idąc w kierunku kuchni. Zamierzałem wygrzebać resztki z lodówki, ale nie zdążyłem nawet do niej podejść, bo na stole czekało na mnie gotowe śniadanie. Nawet na trzeźwo nie byłem w stanie przygotować tego wszystkiego, na dodatek dopiero, co wstałem. Nie miałem już żadnych wątpliwości, że ktoś tu był. Taksówkarz raczej nie fatygowałby się, by mnie tu zaprowadzić, chyba, że dałem mu fortunę za podwózkę, więc postanowił mnie przebrać, posprzątać mi w domu i jeszcze przygotować śniadanie. To było tak absurdalne, że aż roześmiałem się, podchodząc do stołu. Uśmiech momentalnie zniknął mi z twarzy na widok kolorowej karteczki z krótką wiadomością.
CZYTASZ
KINGSLAYER
Hayran KurguKontynuacja „A diamond shaped heart". „Patrząc na górkę będącą królestwem, nie zamierzałem być dłużej jedynie poddanym. Pragnąłem wyciągnąć dłoń w kierunku korony, obalając panującego dotychczas króla, mimo że był to król, którego naprawdę kochałem...