🌹 1 🌹

382 17 11
                                    

6 lat później

Słońce powoli budziło się do życia, ponaglając też innych do zwleknięcia się z łoża. Stopniowo opatulało kamienne zabudowania swoimi promieniami, wkradając się ze swoim blaskiem nawet do wnętrz, rozświetlając izby i komnaty. Już parę chwil później uliczki zaczęły zapełniać się miejscową ludnością. Kramy i stoiska dopiero co się rozkładały, ale już przyciągały kupujących swoim bogactwem, różnorodnością i kolorami. Codzienny gwar zagłuszył przyjemną, poranną ciszę. Miasto obudziło się do życia.

W Krakowie zatrzymywało się wielu kupców, również tych zagranicznych. Znaleźli się tacy z Czech, Węgier czy Francji. Ich stragany zawsze przyciągały największe tłumy, gdyż pozwalały posmakować zwykłej, krakowskiej ludności odrobiny egzotyki. Jeśli się dobrze poszuka, znajdą się też tacy, którzy przybyli do Krakowa po nowe życie. Ale raczej nie będą chcieli wspominać, co ich tutaj sprowadziło, a już w szczególności uciekinierzy z Wilna. Niewielu udało się uciec spod krzyżackiego ostrza. Choć sytuacja już dawno była opanowana, to wielu Litwinom spodobało się życie w Krakowie i postanowili nie wracać na ziemię ojcowizny. Tak dla pewności. Wśród nich znalazł się Jogaiła, syn rycerza Olgierda i jego matka, Julianna.

Mieszkali w Krakowie już sześć lat. Początki nie były proste, wszak to zupełnie inne miejsce, inna kultura, zwyczaje. Trochę czasu im zajęło przywyknięcie do tutejszego stylu życia, ale Kraków przyjął ich niezwykle ciepło, za co byli mu wdzięczni.

Jogaiła szedł właśnie między kolorowymi straganami na spotkanie ze swoim najlepszym przyjacielem Skirgiełłą. On, podobnie jak reszta Litwinów, zbiegł z Wilna w trakcie ataku. Jogaiłę poznał zupełnie przypadkowo, na ulicy, i od razu się zaprzyjaźnili. Byli dla siebie jak rodzeni bracia. Spacerował pomiędzy kramami, co zdarzało mu się codziennie. Wszystko znał na pamięć. Gdyby chciał, mógłby trafić gdziekolwiek z zamkniętymi oczami. Garncarz ze swoimi naczyniami i zabawkami stał niezmiennie w tym samym miejscu. Stoisko z rybami, najczęściej oblegane w piątki, przyciągało (bądź odtrącało) wciąż do tego samego kąta. Rzeźnik, piekarz, krawiec... Nic tu się nie zmieniało. Każdy dzień wyglądał dokładnie tak samo. Od sześciu lat. Nudziło go to. Brakowało mu jakiejś przygody, czegoś innego. Czegoś, co sprawiłoby, że zapamięta ten dzień na długo. Że zapamięta go, jako... Inny. Za każdym razem gdy otwierał oczy miał nadzieję, że to będzie właśnie ten dzień. Na próżno. Jak to mówią - nadzieja matką głupich. Co rano witał go ten sam blask słońca, te same ptasie śpiewy, spory przy stoiskach, ci sami ludzie, te same plotki, spojrzenia, uśmiechy...

- Witaj!

No i ona... Elżbieta Pilecka uchodziła za najpiękniejszą niewiastę w całym Krakowie i zarazem najbogatszą, a co za tym idzie - każdy chciał mieć ją za żonę. Ale ona, jak na złość, uczepiła się akurat jego. Owszem, zgadzał się z tym, że była urodziwa, ale nie posiadała tego czegoś, co powodowałoby u niego przyspieszone bicie serca. Nawet gdyby spróbował dostrzec w niej cokolwiek dla niego urzekającego, nie udałoby mu się. Uczepiła się go jak rzep psiego ogona i nie zamierzała odpuścić. I to przekreślało ją już na starcie. A o irytacji już lepiej nie wspominać...

- Cieszę się, że cię widzę, Jogaiła - zaczęła rozmowę tym swoim słodkim i przymilnym głosikiem.

- Jak co dzień zresztą... - odpowiedział niechętnie.

- Oh, już tak nie narzekaj - uśmiechnęła się niewinnie - Mnie to akurat nie przeszkadza.

Zaśmiał się w duchu. Ciekawe czemu?

- Wybacz, ale trochę się spieszę - zakończył rozmowę - Muszę iść.

Z tymi słowami wmieszał się w tłum, byleby go nie dopadła.

Zaklęta Róża (I Tom) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz