Mori To Ch*j

796 62 72
                                    

Dzień był naprawdę cudowny. Słońce grzało przyjemnie, a ptaki na zewnątrz ćwierkały piękną melodie, która do biura wpływała otwartym oknem.

Kunikida jakoś specjalnie nie narzekał. Od rana zakopał się we własnych sprawunkach i póki co nie zapowiadało się na to, by prędko się od nich oderwał. Mężczyzna jednak sam nie wydawał się tym przejęty, a wręcz zrelaksowany, wypełniając kolejne arkusze i przenosząc dane do Exela.

Ranpo z kolei jak zwykle siedział za biurkiem i pochłaniał nieludzkie ilości przekąsek. Co jakiś czas zerkał za okno na ruchliwą ulice, starając się wydedukować coś o przechodzących pieszych, tak dla zabicia czasu.

Atsushi pomrukiwał cicho siedząc w promieniu słońca, wpadającym przez jedno z okien i wygrzewał się z zadowoleniem, w czasie gdy sterta papierów na biurku jedynie malała. To tylko napełniało go dodatkowym optymizmem, bo oznaczało zbliżający się wielkimi krokami koniec zmiany i powrót do mieszkania. Zamierzał dotrzymać towarzystwa Kyouce, która niedawno się przeziębiła i pozostawała w łóżku od paru dni.

Yosano cicho nucąc zajmowała się porządkami. Sprawdzała daty ważności wszystkich specyfików i ścierała kurze, co jakiś czas zwilżając gardło szklanką wody. Kobieta cieszyła się ciszą i brakiem naglących spraw, w końcu mogła nieco się odprężyć i zadbać o swoje miejsce pracy. Miała już w planach wizytę u kosmetyczki i lampkę wina, kiedy wróci do domu i zanurzy się w jakiejś ciekawej lekturze.

Kenji na dachu, wraz z szefem rozmawiali przy pielęgnacji niewielkiego ogródka, który niedawno założyli. Osłonili roślinki przed prażącym słońcem, a niski blondynek kontynuował wyjaśnianie przełożonemu, dlaczego nie można ich teraz podlewać. Starszy słuchał go w zadumaniu, głaszcząc kota, który niedawno się przypałętał i od razu został zaadoptowany przez Zbrojeniówkę.

Osamu za to nucił swoją umiłowaną piosenkę o podwójnym samobójstwie, przeglądając jakieś stare papiery, rozwalony na kanapie w najlepsze. Cieszył się, że Doppo nie zrzędzi mu nad uchem i w pogodnym nastroju wyczekiwał nieuniknionego. Kiedy już myślał, że może zmienili plany lub chociażby datę, do pomieszczenia wleciał niewielki okrągły przedmiot.

Uwolniła się z niego dość szybko gęsto-szara zasłona dymna. Wszyscy Detektywi w pomieszczeniu poderwali się szybko na nogi i pokaszlując, zaczęli wyglądać napastników. Dazai jedyny podniósł się ospale z grymasem niezadowolenia. To nawet nie był gaz usypiający, czy coś ogłuszającego. Żałosne. Zwykła, najprostsza zasłona dymna. Dziecinada.

Portówka ostatnio schodziła na psy i to tak bardziej niż zazwyczaj. Cóż, nie zamierzał narzekać na to jakoś specjalnie, bo dzięki temu jego praca była o wiele prostsza. Ostatecznie nawet jeśli potrzebowaliby ich pomocy w obronie Jokohamy, wystarczyłoby połączenie sił jego i Chuuyi. W większości przypadków, jakie przewidywał, to zdecydowanie wystarczyło.

Podczas całej tej akcji, przy której nie musiał nawet kiwnąć palcem jedna rzecz wywołała u niego westchnienie niezadowolenia. Gin. Naprawdę liczył, że jej tu nie będzie. Dziewczyna podeszła go cicho od tyłu i przywitała zimnym ostrzem, co raczej nie zaliczało się do ich najmilszych powitań.

Szatyn jednak uśmiechnął się pod nosem. Zdążył się na tyle obrócić, by ostrze wylądowało w jego boku, a nie plecach, co mogłoby go o wiele więcej kosztować. Bo choć rana była głęboka nie zostało uszkodzone nic nadto przydatnego. Co najwyżej mogło się otrzeć o jedną z nerek, ale przecież w razie czego miał drugą, nie?

- Ach, Gin~. Miło cię widzieć. - powiedział łagodnie, uśmiechając się pogodnie i odsuwając szybkim ruchem z jej zasięgu.

Dziewczyna jedynie odwzajemniła uśmiech, co zauważył po tym, jak maska uniosła się nieco na jej policzkach, a w kącikach oczu pojawiły się kurze łapki. Nim jednak poprawiła cięcie, odskoczył w tył z wciąż tym samym niewzruszonym uśmiechem, jakby wykutym na jego ustach.

"Wine & Whiskey "Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz