Steddie × Run

600 45 47
                                    

opis: eddie i steve sie nie lubią, ale pewnego dnia na imprezie zostają zamknięci razem w pokoju.

× × ×

Imprezy u Tima zawsze były duże i głośne i Eddie doskonale o tym wiedział, idąc w stronę domu kolegi. Już na ulicy wcześniej słychać było muzykę i chłopak zastanawiał się, czy sąsiedzi zabiją go jeszcze dzisiaj, czy dopiero jutro.

Imprezy nie były jego ulubioną aktywnością. Muzyki wolał słuchać na słuchawkach, a duże zbiorowiska ludzi były dla niego złem koniecznym.

Nie chcąc jednak marnować sobotniego wieczoru zgodził się przyjść. Wiedział, że oprócz niego przyjdzie kilkoro jego znajomych.

Przed wyjściem ze swojego domu odpiął nieco górnych guzików koszuli, wypsikał się jakimiś drogimi perfumami, wyczyścił glany i ułożył włosy tylko po to, by na wejściu zobaczyć... Steve'a Harringtona.

Nie lubił go i nie chciał go tam widzieć. Okej, może raczej nie cierpiał. Munson mógłby przysiąc, że na widok chłopaka krew zagotowała się mu żyłach. Nie mógł znieść tej jego ułożonej na pięciu żelach czupryny, infantylnego zachowania i... uśmiechu.

Doskonale pamiętał, jak młodszy wyśmiewał się z niego jeszcze w liceum, pamiętał pełne kpiny spojrzenia, ale też potajemne pocałunki za szafkami, zamykanie się we dwójkę w sali na klucz, każdy dotyk i... pustkę, która nastąpiła tuż po tym.

Od ich ostatniego spotkania minął rok. Przez rok Steve znalazł pracę, zaczął umawiać się z Robin, a przynajmniej tak wszyscy myśleli, ponieważ ta dwójka wszędzie łaziła razem i nikogo nie wyprowadzała z błędu, kiedy ktoś pytał o ich związek.

A Eddie przez rok pragnął zapomnieć. Chciał wymazać Steve'a ze swojej pamięci, wolał nie widzieć jego nagiego ciała, zamykając oczy, jego mocnych i stanowczych rąk, oddechu na szyi... Chciał, by szatyn został jego przeszłością i niczym więcej. Dlatego postanowił go nienawidzić.

Widząc go jednak pośród ludzi, tańczącego, śmiejącego się cała ta przeszłość stała się teraźniejszością. Od nienawiści do miłości była cienka granica, a Eddie nie wiedział, czy miał ochotę rozszarpać Steve'a, czy jego ubrania.

Gdyby błagał go o wybaczenie pewnie by się ugiął, ale wiedział, że to nigdy nie nastąpi i to bolało go jeszcze bardziej.

W środku było tak tłoczno, jak się spodziewał. Masy ludzi, dotykające się nawzajem, odór alkoholu, zmieszane setki perfum, kolorowe światła migające mu prosto w oczy i muzyka sprawiająca, że pękały mu uszy.

Serio, kto jeszcze puszczał na imprezach Nicki Minaj?

- Eddie! - usłyszał nagle po swojej prawej stronie.

Tuż obok niego pojawił Jeff, jego przyjaciel z liceum. Odkąd skończyli szkołę widywali się tylko czasem, najczęściej na graniu w D&D. Poza tym nie mieli ze sobą za wiele wspólnego, ale widocznie to nie przeszkadzało młodszemu, żeby z nim gadać nawet poza szkołą i klubem.

Ciemnoskóry chłopak uśmiechnął się w jego stronę, a potem podał mu rękę i razem wykonali swoje własne przywitanie znane tylko im dwóm jesz­cze z czasów liceum.

- Nie wiedziałem, że chodzisz na imprezy - dodał.

- Ja też nie - odpowiedział starszy, rozglądając się po pokoju, gdzie jego wzrok znowu napotkał Steve'a. - Ale czasem trzeba ruszyć się z domu. A ciebie co tu sprowadza?

One ShotsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz