Dzień był taki jak zwykle. Bawiłam się z moją przyjaciółką Eleną i siostrą Hope. Gdy nasza towarzyszka poszła do domu była pora obiadowa
-Hope, Lizzie obiad! - zawoła nas ciocia
-Idziemy-odpowiedziałyśmy chórem
Uwielbiałam niedzielne obiady, zawsze przyjeżdżał wujek Kol wraz z ciocią Daviną, ale tym razem przyjechał tylko wujek. Szybko zauważyłam brak Marcela i wujka Elejah.Gdy zmierzałam do kuchnia by zapytać się rodzicielki gdzie podziały się zguby usłyszałam kawałek rozmowę cioci Rebekah i mamy.
-Marcel się spóźni a Elejah wyszedł do sklepu. - powiedziała blondynka i przytuliła mamę.
- A więc zaczniemy jeść bez nich-odparła rodzicielka i zauważając mnie gestem ręki wskazała bym usiadła przy stole.
Jak zawsze wznieśliśmy toast i wypowiedzieliśmy słowa przysięgi,, Always and Forever". Kochałam ich tak bardzo. Jedząc obiad, śmiejąc się i wspominając, zauważyliśmy zieloną poświatę. Usłyszałam głośny huk. W mgnieniu oka pojawiły się przed nami postacie z różdżkami. Dorośli równocześnie krzykneli - Voldemort!
Mama błyskawicznym ruchem zabrała mnie i Hope na górę.
-Nie ruszajcie się z tąd zaraz przyjdzie ciocia Keelin i się wami zajmię-rzekła stanowoczo rodzicielka
- Co się dzieje?! - ze łzami w oczach zapytałam
Nie odpowiedział po prostu wyszła z pokoju. Siostra chwyciła mnie za rękę. Z dołu było słychać nie wyraźne krzyki, płacz i odgłosy walki. Po paru minutach przyszła zapłakana ciocia. Nic nie powiedział. Po prostu nas przytuliła.
Z dołu usłyszałam wyraźny krzyk przez, który wszystkie we trzy zaczełyśmy płakać razem
-Rebekah uważaj!!! Nie!!
To był głos taty. Usłyszałyśmy kroki na górę. Ciocia ukazała swoje wilcze oczy i kazała na się schować za nią. Do pokoju weszła trójka mężczyzn z różdżkami. Ciocia zatakowała ale jeden z nich wypowiedział jakieś dziwne słowa i ciocia upadła martwa na podłoge. Kiedy mężczyźni szli w naszą stronę i już miał nas spotkać taki sam los jak ciocię, wujek Kol szybkim ruchem osłonił nas własnym ciałem. Spojrzał na nas ze łzami w oczach i w ostatnich sekundach szepnął: uciekajcie , po czym padł na ziemię. Siostra krzyknęła. Dając jej znak chwyciłyśmy się za ręce i użyłyśmy naszych mocy. Mężczyźni padli na kolana i z bólu krzyczeli w międzyczasie trzymając się za głowy. Poczułam, że ból który im zadajemy robi się coraz większy. Czarodzieje zaczęli pluć krwią i krwawić z oczu. Po kilku minutach męki padli martwi u naszych stóp. Nie zwlekając ani minuty dalej trzymając się za ręce zeszłyśmy na dół. Przez całą drogę wypowiadaliśmy zaklęcia, które nauczyła nas ciocia. Wokół nas rozprzestrzeniała się dziwna aura która zwalał wszystkie rzeczy. Kiedy zeszłyśmy na dół zobaczyliśmy krew i ciała na podłodze. Czarodziej miał już zabijać naszego ojca, ale za pomocą gestów ręki przygnietliśmy go do ściany i skręciłyśmy mu kark. Tata podbiegł do nas i mocno uścisnął. Po czym wziął nas na ręce i wbiegł na górę. Zamykając drzwi powiedział, że nie mamy z tąd się ruszać. Podbiegłyśmy do niego i go przytuliłyśmy. Z dołu słyszaliśmy krzyk cioci Freyi
-Hayley!! Ty potworze!
-Tata zalał się łzami i szybko wyszedł z pokoju
Siostra spojrzała na mnie i zapytała
-Mmyślisz , że zabił mamę-zająkała się
Nie wiedząc co odpowiedzieć po prostu powiedziałam, że "nie wiem"
Hope zerknęła na mnie i powiedziała
-Musimy uciekać - po chwili dodała, że wyjdziemy oknem
Kiwnęłam potwierdzającą głową i otworzyłam okno
-Idź pierwsza-rzekła stanowczo
Skinęłam głową i dzięki moim "zdolnościom" zwinnię zeskoczyłam z okna. Spojrzałam w górę. Hope patrzyła na mnie ze łzami i powiedziała
-Kocham cię Lizzie przepraszam ale robię to dla twojego dobra, po czym szybkim ruchen zamknęła okno. Przez chwilę stałam zapłakana i zszokowana. Z mojego transu wyrwały mnie głośny krzyk mojej siostry. Zrozpaczona tupnęłam nogą w zięmie po czym upadłam na kolana i cichutko powiedziałam sama do siebie "Ja ciebie też kocham Hope". Zakryłam twarz rękoma. Siedziałam tak przez chwilę po czym uznałam, że muszę jak najszybciej uciekać. Udałam się w głab lasu. Uznałam, że wróce do domu następnego dnia, będzie to najbezpieczniejszy pomysł. Bałam się spędzić noc sama poza domem ale w tych okolicznościach nie miałam wyboru. Muszę to przetrwać dla... nich. Przez około parę godzin błąkałam się po lesie. Zmęczona usiadłam przy drzewie. Wpatrywając się w pusty punkt myślałam o rodzinie, o ludziach którzy nas zaatakowali. Wspominałam stare czasy, które odeszły i już nigdy nie wrócą, pamiętam jak tata uczył mnie jak mieszać ze sobą farby a by powstał nowy kolor, zabawy w chownego z Hope. I wtedy zalałam się łzami, zdałam sobie sprawę, że ona najprawdopodobniej umarła dla mnie by mnie chronić. Zawsze się ze mną droczyła, że jest starsza i może więcej niż ja. Też mi coś. Owszem była starsza , ale o parę sekund. To wszystko bolało. Byłam sama. Po dłuższym czasie biciu się z myślami, uznałam, że muszę wrócić do domu. Nie miałam ciepłych ubrań i pieniędzy. W drodze zdałam sobie sprawę, że większość członków rodziny żyje w końcu są wampirami i to pierwotnymi. Uradowana zaczęłam biec w stronę domu . Kiedy byłam na miejscu, otworzyłam drzwi i ostrożnie przekroczyłam próg.
-Mamo, Tato? zapytałam ale nie dostałam odpowiedzi.
Kiedy przeszłam przez korytarze zobaczyłam tatę, mamę i resztę rodziny martwą. Z płaczem podbiegłam do ciała taty
-ttato-zająkałam się
W myślach miałam nadzieję, że to tylko koszmar ,lecz prawda była inna.
-tato obudź się ! proszę! - zapłakana przytuliłam się do ciała. Będąc w tej pozycji jakąś chwilę, postanowiłam poszukać ciało Hope. Pobiegłam na górę i niepewnie chwyciłam za klamkę. Ujrzałam siostrę leżącą martwa. Zasztywniłam. Była młoda. Nie zasłużyła na to co ją spotkało, była tylko dzieckiem... ja też nim byłam. Upadłam na kolana, czułam potrzebę wyrzucić z siebie ten gniew, żal i ogromny smutek. Zaczęłam szlochać coraz głośniej. Przyciągnęłam siostrę do siebie. Spojrzała na jej zimną, bez emocji twarz, która jeszcze nie dawno promieniała radością. Poleciawszy kolejna łza po moim policzku, zaczęłam krzyczeć. Z lampy wydobyła się masa iskier, a szyba w oknach momentalnie popękała. Kiedy się uspokoiłam z lamp przestały wylatywać iskierki. Przypomniały mi się słowa cioci Freya "jesteś bardzo poteżną czarownicą, posiadasz ogromną moc nad, którą musisz nauczyć się panować" Przypominały mi się słowa członków rodziny "jesteś trybrydą z rodu Mikaelson, z matką hybrydą i Klausem Mikealsonem, możesz być ich obrońcom i marzeniem lub najgorszym koszmarem. Na wspomnienie tych słów pojawiły się moje "wilcze" oczy. W myślach wypowiedziałam słowa "Jestem Elizabeth Mikaelson, I am survivor". Pełna determinacji, wstałam poszłam do skrytki rodziców i zabrałam trochę pieniędzy, po czym pognałam do szafy i szybkim ruchem chwyciłam parę ciepłych ubrań. Wychodząc z domu po raz ostatni spojrzała na martwe ciała członków mojej rodziny i wstrzymując płacz, przekroczyłam próg domu. Zamknęłam drzwi. Uznałam, że pójde do miasta przez las, będzie tak najbezpieczniej. Byłam coraz bardziej zmęczona, miałam nogi jak z waty. Po dłuższej tułaczce, upadłam na ziemię. Nogi kompletnie odmawiały mi posłuszeństwa. Uznałam, że skoro jestem już tak blisko to mogę se pozwolić na chwilę odpoczynku. Usiadłwszy po drzewem szybko zmorzył mnie sen. Obudził mnie miły kobiecy głos
-Halo? Słyszysz mnie?
Obudziwszy się spojrzałam na kobięte i kiwnęłam potwierdzającą głową.
-Co tu robisz? Potrzebujesz pomocy? Gdzie są Twoi rodzice? Kim jesteś? - zasypała mnie kobieta pytaniami i uśmiechnęła się
-Elizabeth Mikaelson przeciągnęłam się i znowu ziewnęłam, po czym odpowiedziałam na resztę pytań kobiety
-Moi rodzice mnie porzucili i zostawili mnie tutaj z plecakiem-uznałam, że lepiej będzie skłamać z powodu nasz nadprzyrodzonych zdolności. Przecież nie mogłam powiedzieć, że jestem trybrydą mój tata i mama to hybryda a reszta rodziny to wampiry, wiedźmy lub wilkołaki. Nie wspominając o zajściu w domu. Z myśli wyrwał mnie głos kobiety
-Chodź ze mną - spojrzała na mnie troskiliwym wzrokiem i wyciągnęła do mnie dłoń
Wahając się chwyciałam jej dłoń i podążałam za kobietą. W drodze dowiedziałam się, że ma na imię Lexi i jest matką dwójki dzieci. Miałam zostać u niej parę dni po czym miałam trafić do domu dziecka. Kiedy doszliśmy do domu, kobieta pokazała mi gdzie będe spała. Zostawiła mnie samą w pokoju bym mogła się rozgościć. Pokoik był dosyć mały. W rogu stało łózko, a naprzeciwko biała komoda. Ściany były pomalowane na piękny turkusowy kolor z białymi paskami. Po rozpakowaniu się, pobiegłam odświeżyć się. Po krótkiej kąpieli, zeszłam na dół do kuchni na kolację. W kuchni siedziała przy stole młode małżeństwo. Oby dwoje spojrzeli na mnie pytającym wzrokiem.
-Dzień dobry - grzecznie się przywitałam a małżeństwo mi odpowiedziało. Przez jakiś czas panowała cisza, ale niebieskoka przerwała ją
-Jak masz na imię kochanie?
-Elizabeth Mikaelson ale wolę Lizzie - odparłam
Małżeństwo spojrzało się na siebie po czym znów skupili uwagę na mnie.
-Gdzie twoi rodzice? To pytanie mnie dobijało
-Zostawili mnie - odparłam cichym głosem
Kobieta zamilkła i zaczęła rozmowę z Lexi. Zignorowałam całe otoczenie i zaczęłe jeść posiłek, który przygotowała mi gospodyni. Kiedy opróżniłam cały talerz, pożegnałam się z wszystkimi i pognałam na górę. Ze zmęczenia rzuciłam się na łóżko. W głowie miałam na tłok myśli. Czy wujek Elejah żyje? Kim byli ci ludzie? I najważniejsze pytanie Dlaczego to zrobili?Moja rodzina nie miała ciekawej przeszłości, ale przecież wymagrodzili wszystkie złe uczynki miastu. Po długiej bitwie z myślami wkońcu zasnęłam.
CZYTASZ
Pamiętniki Elizabeth Mikaelson (the Orginals I Harry Potter)
FanfictionHistoria opowiada o osieroconej trybrydzie, która trafia do Hogwartu. Poznaje miłość swojego życia, przyjaciół i nową rodzinę.