Rozdział 7

453 39 32
                                    

"Dobrze, bachor odebrany z beczki, teraz pora na róg",  pomyślał.

 Myśl o wizycie u Podkróla napawała go wewnętrznym przerażeniem, choć w życiu by się do tego nie przyznał. Zdradzieckie macki strachu i trwogi opatulały go, powodując zimne dreszcze. Szedł do niego już piąty raz, a dalej nie mógł pozbyć się tego uczucia. Znalazł się przed drzwiami do wielkiej komnaty. Na nich znajdywało się dużo różnych czaszek. Do wyboru, do koloru. Na środku były największe, a tym bliżej krawędzi, tym były one mniejsze. Pomiędzy tymi największymi czaszkami, wciśnięte były takie malutkie, należące do wróżek, czy nypsików. Wszystkie należały do magicznych stworów i istot. Niektóre były wklęsłe, a niektóre pełne wypukłości.

 Przesunął palcem po jednej, o średniej wielkości i ostrymi kłami, wymawiając potrzebną frazę do otworzenia drzwi. Nagle wejście znikło, a przed Ronodinem ziała duża, czarna otchłań w kształcie prostokątu. Wyciągnął zza pasa różdżkę z ostrokrzewu, po czym zapalił ją dotykiem. Odwrócił się tyłem do wejścia, pochylił się do przodu trzymając świecący patyk pomiędzy stopami i wkroczył w ciemność.

· § · § · § · § ·

Ronodin, zadowolony, ze swoim trzecim rogiem w ręce, przemierzał korytarze w domenie podkróla, w poszukiwaniu Luny. W ich komnatach jej nie było.

 "Może poszła coś zjeść?"

Skręcił w odnogę korytarza skręcającą w stronę jadalni. Nie wiedział, jakim cudem jeszcze się nie zgubił. Był tu tylko trzy razy, ale za każdym razem z kimś, kto dobrze znał drogę. Wtedy nie zwracał uwagi na rozkład pomieszczeń, tuneli ani korytarzy. 

Jakoś znalazł wejście do jadalni, a od razu po przekroczeniu progu zobaczył swoją siostrę, siedzącą, zgarbiona, przy długim, dębowym stole ubrana w puszysty, granatowy szlafrok i jednorożcowe kapcie.

"Od razu widać, że ma focha. Ciekawe na kim wyładuje swoją złość?" podpowiedział mu usłużny głosik w jego głowie.

Zanim mógł się spokojnie wycofać, Luna podniosła wzrok i się skrzywiła, widząc jego postać. Teraz jego umysł krzyczał tylko jedną rzecz:

Uciekać! - Spiął się w sobie, czekając na nieuniknione, które, zgodnie z jego przewidywaniami, nadeszło po kilku sekundach.

- Ronodin! Czy ty mnie unikasz?! - Ronodin otworzył usta żeby coś powiedzieć, ale nawet nie zdążył otworzyć ust.

- Obiecałeś, że pójdziemy do Kendry! - Nastała cisza, gdy Luna najwyraźniej myślała - Cchwila moment, gdzie byłeś tak długo? - Nagle uśmiechnęła się diabolicznie, a Ronodin zastanawiał się, czy jeszcze ma szansę, aby uciec.

- Uuuuu, czyżby nudziarz Ronuś wreszcie znalazł sobie dziewczynę? - Tego się nie spodziewał. Uszy lekko mu poczerwieniały.

- Luna! Przestań, i tak już jesteś na górze mojej listy 'Do zabicia', raczej nie chcesz, żebym cię wpisał do 'Śmiertelnych Wrogów'... - Luna przerwała mu, głośno się śmiejąc, tak, że jednorożcowi aż ciarki po plecach przechodziły. 

- Wiedziałam! Wiedziałam! Wiedziałam! - śpiewała, a mroczny jednorożec wyglądał jakby chciał ją zamordować. Nagle przyszło olśnienienie, a wraz z nim triumfalny uśmieszek na twarzy Ronodina.

- Mam ci powtórzyć, jak zareagowałaś, gdy pierwszy raz zobaczyłaś Setha z daleka? Przypominam sobie, że odcień twojej twarzy przypominał wtedy buraka, potem nawet zaczęłaś go śledzić przez jakiś czas! Nie wspominając o tym, że szczęka prawie wypadła ci z zawias...- Jego wypowiedź została przerwana przez rękę jego siostry, szczelnie zamykając jego usta. Rozglądnęła się na boki, sprawdzając, czy ich rozmowa miała jakichś świadków. Usatysfakcjonowana, puściła dolną część twarzy Ronodina, z ostrzegawczym spojrzeniem, skierowanym w jego stronę. Chwilę później dotarło do niej, że swoimi działaniami potwierdziła słowa brata. Już otwierała usta, żeby coś powiedzidzieć, kiedy ubiegł ją Ronodin.

Czarna Róża - BaśniobórOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz