Wszedłem cały przemoczony do swojego mieszkania cicho zamykając drzwi za sobą. Nawet nie przeszkadzało mi, że wyglądałem jak zmokły kundel, którego pan wyrzucił z ciepłego mieszkania. W sumie czuję się dokładnie tak jak wyglądam. Zacząłem powoli wchodzić po schodach do salonu od dłuższego czasu już sam. Prychnąłem pod nosem gdy odwiesiłem mokry płaszcz na wieszak. Cisza, która kiedyś była wręcz muzyką dla moich uszu i umysłu teraz wręcz działała mi na nerwy. Oparłem się o ścianę i krzyknąłem zakrywając twarz w dłoniach.
- John obiecałeś, że po moim powrocie nie zostawisz mnie samego. – Szepnąłem bojąc się swojego głosu. – Mówiłeś, że jesteś moim przyjacielem a ja Ci zaufałem. – Zjechałem po ścianie na podłogę. – Ja to wszystko robiłem z myślą o Tobie... Te pieprzone dwa lata! – Uderzyłem pięścią w podłogę. – Mogłem nie podejmować gry z Moriarty'm, ale Ty, Lestrade oraz Pani Hudson byście zginęli. Wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze a zarazem najśmieszniejsze? – Byłem teraz na czworakach i jak pies podszedłem do swojego fotela aby w nim usiąść. Całe moje ciało drżało od wilgoci, było mi zimno, ale nie obchodziło mnie to. Skuliłem się w nim obejmując swoje kolana ramionami. – Że niepotrzebnie zrobiłem to dla Ciebie, nie doceniłeś tego w żadnym stopniu. – Zrobiłem chwilą pauzę bo moje oczy się zaszkliły. – Przez Ciebie upadłem najniżej jak mogłem. Po co uczyłeś mnie uczuć jak zostawiłeś mnie jak zwykłą zabawkę. Dlaczego mi to zrobiłeś? – Kontynuowałem cały czas swój jednoosobowy monolog. – Oddałem przysłowiowo za Ciebie życie, ryzykowałem je żebyś mógł się czuć bezpieczny i prowadzić w miarę normalny rytm i co mnie spotkało z Twojej strony? Przywaliłeś mi prosto w twarz a później jeszcze raz, zabrałeś wszystko co łączyło Cię z tym miejscem i mną. Kłamałeś, że wybaczyłeś. Zabrałeś moje serce, tego którego ponoć nie miałem. Myliłem się, miałem je dla Ciebie a Ty je zabrałeś pogniotłeś i wyrzuciłeś na zimny beton. – Odwróciłem się na drugi bok i patrzyłem tempo w kominek. – Ja Cię kochałem John, ale nie tak romantycznie jak mówią ludzie, byłeś mi jak brat byłeś bliższy niż Mycroft i rodzina razem wzięci. Myślałem, że zrozumiesz i naprawdę dałeś mi po tym wszystkim szansę... Aż do dzisiaj. – Samotna łza spłynęła po policzku nawet nie chciałem jej ocierać. – Cos Ty mi zrobił?! – Krzyknąłem i wstałem z fotela na równe nogi i poszedłem do kuchni. – Oddaj mi moje racjonalnie myślenie! – Otworzyłem szafkę i zacząłem tłuc wszystko co miałem pod ręką. Potrzebowałem tego, nie panuję nad sobą, strąciłem to wszystko nad czym tyle lat pracowałem. – Oddaj moje opanowanie! – Trzask tłuczonego szkła rozniósł się po mieszkaniu. – Oddaj mój umysł i analizowanie! – Dźwięki szkła było słychać cały czas jakby się miały nigdy nie skończyć. Tak właśnie teraz wyglądałem do niczego nie potrzebny jak ten kawałek porcelany leżący pod moimi stopami. – Co się ze mną dzieję?! – Poczułem jakby w mojej głowie wybuchła bomba, która była tam cały czas, ale miała opóźniony zapłon. Pałac Pamięci trzęsie się z sufitu leci tynk. To wszystko zaraz runie. – Nigdy nie prosiłem o pomoc aż do dzisiaj a Ty mnie zostawiłeś zatrzaskując drzwi przed nosem. – Zatrzymałem się jak w transie i spojrzałem na swoją zniekształconą twarz w szkle od szafki w kuchni i wybuchnąłem gromkim śmiechem. – Co ja w ogóle robię? – Przeczesałem włosy swoją dłonią prostując się. – W końcu wszyscy mnie uważacie za popierdolonego wariata, który nadaje się do zamknięcia w szpitalu dla obłąkanie chorych. – Rozłożyłem ręce i obróciłem się o 360 stopni. – Nawet Ty Mycroft! Wybrałeś Inspektora kiedy naprawdę z własnej woli poprosiłem o pomoc spławiając mnie, że po prostu nie miałem dobrej sprawy i wyolbrzymiam a Pani Hudson wyjechała na wycieczkę. Jestem tutaj sam. – Mój głos co wyraz brzmiał jakby inaczej. Niski ton i nagle wysoki. – A może to po prostu moja wina? – Usiadłem z uśmiechem na ustach przy stole w kuchni i schowałem twarz w dłoniach. – To zawsze jest moja wina obarczam nią innych, ale tak umysł chce się usprawiedliwić. – Pokręciłem głową i wstałem udając się do swojej sypialni. Czułem jak szkło roztrzaskuje się na jeszcze mniejsze kawałki pod naciskiem mojego ciężaru. Otworzyłem drzwi do pomieszczenia i wszedłem. Jak na autopilocie wyjęłam swoje awaryjne zapasy i czysta strzykawkę. Rozerwałem opakowanie i wbiłem w nią sterylną igłę. Naszykowałem pasek abym miał czym zacisnąć ramię. Zdradliwe narkotyki, kokaina wciąga, mam wrażenie, że tylko ona mnie teraz rozumie. – Mycroft nic nie zauważy przez kamery jest zbyt zajęty z Lestrade'm, John tym bardziej tu nie przyjdzie, Pani Hudson nie wejdzie z herbatą więc to dzisiaj jest ten ostatni raz. – Zacisnąłem oczy godząc się sam ze sobą, że to dzisiaj moje płuca przestaną oddychać a serce zatrzyma się na dobre, wszystkie funkcje transportu ulegną zahamowaniu. Tym razem na zawsze, nie powstanę z martwych, złożą mnie dwa metry do dołu w jesionową a może w dębową trumnę. Wzruszyłem ramionami jest mi to obojętne, mogą mnie nawet pochować w plastikowym czarnym worku. Nabierałem więcej ml niż zawsze. Złoty strzał. Za dwie do trzech godzin wstrzyknę sobie ten kojący roztwór. Wziąłem głęboki oddech 1 sekunda, 2, 3, 4 i wydech. Otworzyłem komodę i wyciągnąłem alkohol. Jedno z tych dobrych prezentów od mojego brata. Dostałem je na urodziny... Ale kiedy one są w ogóle? Nie pamiętam, usunąłem to z mojego twardego dysku. Niepotrzebna nikomu data a tym bardziej mi. Mogłem jednak umrzeć przy porodzie owinięty pępowiną, że im zachciało się reanimacji. Dobre duszyczki w białych kitlach. Przeciąłem banderolę i otworzyłem butelkę. Wziąłem pierwszy głęboki łyk. Bursztynowy płyn rozlał się po moim gardle spływając do przełyku trafiając do żołądka. Nic nie jadłem upiję się szybciej. Po niecałych 2 minutach alkohol dostanie się do całego mojego krwioobiegu. Wziąłem kolejny łyk tym razem o wiele głębszy. Odłożyłem butelkę i zdjąłem przemoczoną koszulę i rzuciłem ją w kąt. Do niczego i tak się już więcej nie przyda. Dalej pozostając w mokrych spodniach i bieliźnie wróciłem do swojego fotela z alkoholem w ręku. Usiadłem w nim i odchyliłem głowę do tyłu. – To był Twój fotel John. – Wskazałem dłonią z butelką na mebel naprzeciwko mnie po czym pociągnąłem kolejny łyk. – Stoczyłem się na dno. Alkoholik, ćpun i wariat. Zdrowie! – Zatrąciłem się w piciu nawet nie zorientowałem się gdy butelka była ¾ opróżniona. Wytoczyłem się z trudem z fotela mamrocząc jakieś nic nie znaczące słowa pod nosem. Otworzyłem szufladę w biurku i wyciągnąłem paczkę papierosów. Odstawiłem butelkę na blat i na miękkich nogach odpaliłem papierosa. Zaciągnąłem się tytoniem, który rozkosznie rozniósł się w moich oskrzelach oraz płucach. Z prawego przedramienia zerwałem plastry nikotynowe i wyrzuciłem na podłogę. – Gdzie teraz jesteś John z tymi swoimi morałami? – Zeskanowałem salon, ale nikogo tu nie było. – Pytam się gdzie! – Spojrzałem na jego fotel. – Powiedziałem, że to ja Ci zniszczę życie na początku naszej znajomości. – Śmiałem się. – Ale to Ty zniszczyłeś moje! – Złapałem pistolet i pociągnąłem za spust celując w ścianę. – A może zrobię jest James? Moment jak to było? – Mówiłem do siebie i podśmiewałem się pod nosem już będąc dobrze wstawionym, łapiąc inaczej swój pistolet. Włożyłem go do buzi i już miałem pociągnąć za spust gdy usłyszałem kroki na górę. Gdy moje oczy zobaczyły kto stoi w drzwiach z wypisanym szokiem na twarzy wyciągnąłem z buzi kawałek zimnego metalu. – Widzę, że mój umysł już szaleje i podsyła mi wizje żywego Moriarty'ego. – Odłożyłem pistolet na blat i złapałem butelkę aby pociągnąć łyk. Zaraz po tym zacząłem dalej palić papierosa. – Nie krępuj się! – Krzyknąłem do niego. – Rozgość się i tak nie jesteś prawdziwy! – Mówiłem to dogaszając starego papierosa i odpalając nowego. Zlustrowałem go wzrokiem. – Nawet mój mózg wyobraża sobie Ciebie w tych Twoich garniturach od Westwood'a. Powinieneś siedzieć pod ziemią i mnie nie nawiedzać. Może do Ciebie dzisiaj dołączę? – Patrzyłem na niego spode łba zaczynając się trząść. – Czego tak kurwa stoisz! – Złapałem butelkę i rzuciłem w niego, ale zrobił unik i rozbiła się o ścianę. – Nie tego chciałeś?! Żebym był złamany, więc o to ja Sherlock Holmes mówię Ci, że tak jest. Nie skomentujesz tego? A no tak jesteś tylko projekcją mojego umysłu. – Zatoczyłem się usiadłem w fotelu. – Na sam koniec mojego życia mój mózg postanowił mnie pomęczyć Tobą. – Widziałem jak rozgląda się po salonie a jego wzrok spoczął na kuchni i na tym bałaganie. – Miałem ochotę na małe przemeblowanie. – Patrzyłem na niego próbując się skupić, ale alkohol idealnie to uniemożliwiał a jeszcze nic sobie nie wstrzyknąłem. Popatrzył na mnie tymi lodowatymi oczami i usiadł w fotelu Watsona. – Co mi ciekawego powiesz? – Uniosłem brew wyzywająco na niego. Jego oczy mnie skanowały, czułem jak się na rentgenie.
CZYTASZ
Sherlock'owe opowieści
FanfictionZnajdziecie tutaj opowiadania (Sheriarty, Sherstrade, Johnlock, Mystrade i Mormor) dłuższe czy też typowe one-shoty w uniwersum serialu Sherlock. Zapraszam do czytania :)