Faithful dog cz.II

124 17 0
                                    

"Doigrał się prostak dziś tracąc co dostał"

Minął miesiąc od mojego ponownego lądowania na ziemiach Wielkiej Brytanii. Równy miesiąc od kiedy dowiedziałem się, że John miał próbę samobójczą i równy miesiąc od kiedy nie żyje. Stoję nad jego grobem nie mogąc w to uwierzyć, że jego już nie ma... że już go więcej nie zobaczę. Spóźniłem się. Gdybym może wszedł minutę... Nie, dokładnie 33 minuty wcześniej, może by jeszcze żył. Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Pierwszy raz nie wiem czegoś w 100%. Spojrzałem w niebo i na mój policzek spadła pierwsza kropla. Deszcz. Jak przez 203 dni w roku odliczając 162 dni suche lecz z dużą wilgotnością. Oczywiście gdy nie ma roku przestępnego. Westchnąłem i zamknąłem oczy. Kolejne krople padały na moją twarz.

- Też się tak czułeś? - Szepnąłem cały czas mając głowę w górze. Parasol był mi w tej chwili zbędny. - Jakby ktoś zabrał Ci tlen do oddychania i wdychałbyś żywy ogień, który pali cały układ oddechowy? - Cisze przerywało tylko kołysanie drzew i odgłosy pojedynczych ptaków. - John zaczyna mnie irytować Twoja śmierć. - Powiedziałem głośniej i spojrzałem na złote litery na nagrobku John Hamish Watson. Włosy coraz bardziej przylegały do mojej twarzy. Zacisnąłem dłonie w pięści i zacisnąłem oczy po czym runąłem na kolana. Nie chciałem płakać. Nie chciałem lecz transport zadecydował inaczej. Cholerny układ współczulny, równowaga i układ przywspółczulny. Biologia i chemia. Schowałem twarz w dłoniach emocje odpuszczają adrenalina, noradrenalina i kortyzol nagle spadają. Katecholaminy i glikokortykoid. Poczułem jak łzy zaczęły spływać po policzkach rozmazując się w moich dłoniach. Najpierw bezgłośnie później już tego nie mogłam kontrolować. Zacząłem się cały trząść szlochając głośno. Za późno. Spóźniłem się. 

- Ch-chciałem Cię chronić a przeze mnie leżysz dwa metry pod ziemią. - Wyszeptałem i ryknąłem głośniej. Na pewno byłem słyszany przez osoby, które przechodziły niedaleko. Płakałem dopóki już tak naprawdę samo to mnie zmęczyło i miałem wrażenie, że już nie mam czym. Usiadłem za tablicą, lodowaty marmur. Oparłem się zwijając się w kulkę. 

- Błagam Cię... Tak bardzo. - Ponownie zacisnąłem oczy a mój głos drżał. - Wróć do mnie, nie bądź martwy i wróć. Baker jest niczym bez Ciebie... Ja jestem niczym bez Ciebie. - Ryknąłem ponownie chowając twarz w kolanach a dłońmi oplotłem sam siebie. Nie zdążyłem Ci powiedzieć. Jestem głupcem, idiotą. 

- Kocham Cię... Jestem tego pewny, nie zdążyłem... kurwa nie zdążyłem. - Nie mogłem złożyć sensownego pełnego zdania. W moim umyśle był jeden wielki rozpierdol. - Wróć... John wróć. - oczy mnie już paliły od wylanych łez. Zakasłałem. Miałem wrażenie, że moje usta powtarzają te same słowa w kółko. Pisk w głowie. Zacisnąłem oczy. O boże. Jakby we mnie uderzyło Londyńskie metro. Wręcz mnie zemdliło i zakręciło mi się w głowie. Upadłam na lewy bok. Zwijając się w pozycję embrionalną na mokrej ziemi a deszcz dalej padał. 

- Byś powiedział, że będę chory i nie dbam o swoje zdrowie. - Wyszeptałem patrząc się tępym wzrokiem przed siebie. - Później kazałbyś mi iść do wanny, zrobiłbyś herbaty i wpakował mnie do łóżka przy moim głośnym sprzeciwie. Nafaszerował lekami, zmierzył temperaturę, osłuchał. - Mruknąłem rozbawiony mimo łez lecących po policzku wprost na ziemię. - Mógłbym opisać cały proces a Ty byś nic nie widział. - Przymknąłem oczy i postawiłem wyżej kołnierz płaszcza. - Teraz mi to obojętne pewnie... I tak do Ciebie dzisiaj dołączę. - Dokończyłem po małej pauzie. - Każdy oddech boli cholernie John i... - Urwałem zaczynając znów drżeć. Płuca palą. Ogień. Żywy ogień. - Tak strasznie się boję. Nie mam już sił aby walczyć czy myśleć. Niech to się już skończy. Ten ból. Moja marna egzystencja. Błagam niech to się skończy. - Rozpłakałem się ponownie. Czy ktoś podszedł do grobu? Nie, na pewno mi się zdaje. To moja wina. - Nie chcę się już nigdy obudzić jak zasnę raz na zawsze. Nie chcę. - Powiedziałem pomiędzy spazmami płaczu. Tak bardzo boli. Cholernie. Ktoś mnie złapał i podnosi. Czy ja to robię? Nie to nie ja. Ktoś kuca lecz obraz jest strasznie zamazany. Moje plecy ponownie oparły się o zimny marmur. Dotyka mojej twarzy i ociera łzy. Coś mówi. Nie mogę zrozumieć. Znów ten pisk a za nim biały szum. Ktoś stoi obok. Ktoś inny. Oraz kolejne osoby. Czuję na sobie więcej rąk. Osoba z naprzeciwka dociska mnie do siebie i gładzi po głowie. Dochodzi do mnie, że płaczę jeszcze głośniej. Wręcz wyje. Chce do Johna! Do niego... Zabierzcie mnie do niego. Podnosi mnie do góry i bierze na ręce. Idziemy a raczej on idzie ja jestem jak kukła. Lalka, której odcięto sznurki. Kładzie mnie na czymś miękkim i suchym. Siada obok i głaszczę po głowie. Minęła chwila a moje oczy się zamknęły i nastała ciemność. 

Obudziłem się w... rozejrzałem tępym wzrokiem po pomieszczeniu. Moja sypialnia. Baker Street. Jęknąłem i zacisnąłem oczy. Pewnie Mycroft mnie znalazł. Chociaż on by mnie zabrał do siebie w takim stanie. Zacząłem się przysłuchiwać. Nie, nie słyszę go. Co się odpierdala?! Chciałem wstać lecz nie miałem siły na to. Nagle drzwi się otworzyły a moja głowa powędrowała tam aby zobaczyć tego kogoś. 

- No w końcu obudziłeś się śpiochu. - John zaśmiał się i wszedł do sypialni a mi zabrakło powietrza. Co... Jak? Ale on... grób, samobójstwo... Co się kurwa dzieje. - Sherlock? Matko w porządku wyglądasz jakbyś ducha zobaczył. - Usiadł szybko obok mnie zaczynając mi się przyglądać.  

- John? - Szepnąłem niepewny a moje oczy znów się zaszkliły a warga zaczęła latać. 

- No John a kto inny? Przecież nie Królowa Angielska. - Mruknął rozbawiony i poprawił mi włosy. - Oddychaj bo zemdlejesz. - Jak na rozkaz moja klatka zaczęła się podnosić i opadać. - Mocno uderzyłeś się w tą głowę. A mówiłem, że to zły pomysł to się uparłeś na to mycie okien. - Prychnął patrząc się na mój wybałusz oczny. Jakie kurwa mycie okien?! O czym Ty mówisz? - Nie pamiętasz? Widząc Twoją minę sądzę, że tak. - Zaśmiał się pod nosem. - Rosie ma jutro urodziny chciałem ogarnąć to nasze mieszkanie i postanowiłem umyć okna i zmienić firanki oraz zasłonki lecz jak nigdy byłeś nad wyraz chętny do pomocy. Musiałeś się poślizgnąć na mydlinach i spadłeś z parapetu wprost na kontener. Nic sobie nie zrobiłeś tylko straciłeś przytomność na jakieś 3 godziny. - Kurwa ja nie musze siebie widzieć aby wiedzieć jak teraz wyglądam... Czyli to był sen? Projekcja? O ja pierdole po prostu. - Z Mycroftem zabraliśmy Cię do szpitala tam się jeszcze przebudziłeś, wołałeś mnie abym nie był martwy po czym ponownie straciłeś przytomność. Na szczęście wyniki były dobre i zabraliśmy Cię do domu. Tu też Ci zapewnię bardzo wręcz bardzo dobre warunki. Też Cię kocham i nie wybieram się na tamten świat tak w woli ścisłości. - Po czym mnie pocałował. Mignęła mi obrączka na jego palcu. Gdy mnie całował podniosłem swoją dłoń do góry. Oh. To nasza. Oddałem pocałunek i przyciągnąłem go do siebie. 

- Chyba faktycznie musiałem uderzyć się w głowę. - Szepnąłem lekko odrywając się od jego ust. 

- Chyba tak. - Pogładził mnie po policzku. - Pozwolisz jednak, że ja od dzisiaj będę mył okna. - Mruknął rozbawiony i cmoknął mnie jeszcze w usta po czym położył się obok mnie. - Powiesz mi co Ci się wyobraziło oprócz mojej śmierci? - Szepnął bawiąc się moimi włosami a ja przymknąłem oczy. 

- To bez znaczenia John. To nic nie znaczący wymysł mojego umysłu. - Powiedziałem nad wyraz spokojny czując, że tym razem zasypiam normalnie. Wtuliłem się w niego szczęśliwy. 

- Skoro tak mówisz Skarbie. Śpij, sen Ci dobrze zrobi. - Wyszeptał całując mnie w głowę.

- Będziesz? - Wydobyło się ze mnie stłumione w jego klatkę piersiową. 

- Będę. Zawsze będę Sherlock. - Po tych słowach odpłynąłem już w spokojne i miłe dla mózgu sny.    



Sherlock'owe opowieściOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz