3

1.2K 63 31
                                    

Alec dopiero teraz pozwolił sobie wszystko ułożyć. Został wzięty na zakładnika, bo jego matka coś zrobiła, przez co omal nie wybuchła wojna z podziemiem. Grubo.
Dalej.
Jego porywacz to wysoki czarownik brooklynu. Jednak nie zachowuje się jak normalny porywacz. Powinien go gdzieś zamknąć, głodować, a on dostał własny pokój, łazienkę i nawet stojak na stelę. Wydaje się być całkiem w porządku, ale to czarownik.
Matka zawsze powtarzała, że oni z wszystkich podziemnych są najgorsi. Podstępni, a najważniejsze dla nich są kosztowności i ich własna wygoda. Są najbardziej powiązane z demonami, bo są ich dziećmi. To już geany, a nie sama krew.
Jednak Magnus wydawał się obalać to wszystko. W końcu zostawił mu stelę i da mu kolację.
W dodatku jest taki...czarujący. Przystojny, pociągający i ładnie pachnie.

Policzki Aleca znowu spłonęły rumieńcem. 

-Dość! To tylko podziemny. Czarownik. Na pewno coś kombinuje! 

Sam nie rozumiał już własnych myśli. Podświadomie pragnął, aby to co mówiła Maryse było kłamstwem, ale z drugiej strony dlaczego jego mama miałaby kłamać. Musiał być czujny.
Łatwiej powiedzieć niż zrobić, kiedy gorący czarownik o azjatyckiej urodzie i tych hipnotyzujących kocich oczach, działa na niego jak magnes przy tachografie.

Wszedł do łazienki, żeby schłodzić twarz, kark i umyć ręce przed jedzeniem. Zerknął na swoje szare odbicie. Zdziwił się widząc błękit oczu i róż policzków jakby za gęstą mgłą. Jakby niektóre kolory powoli wracały. 
Zaskoczony chlusnął sobie wodą w twarz i zmoczył kark. Zerknął ponownie na swoje odbicie. Całkowicie szare.
Uznał, że mu się zdawało i niepewnie zszedł na dół, skąd był czuć przyjemny zapach ciepłego posiłku. 
Przełknął ślinę i z opuszczoną głową wszedł do kuchni.

-O już jesteś. Coś się stało?

Głos Magnusa był najpierw entuzjastyczny, a potem nieco zmartwiony. Alexander pokiwał tylko głową przecząco. Bane podszedł do niego. Był nieco niższy, ale nie robiło mu to problemu. Chwycił palcami go delikatnie za brodę i uniósł ją nieco, aby zmusić chłopaka do spojrzenia na niego.

-Alexandrze widzę, że się mnie boisz. Całkiem niepotrzebnie. Nie zrobię ci krzywdy, spokojnie. Nie mógłbym zrobić czegokolwiek takiemu ładnemu i obecnie bezbronnemu chłopakowi.

-Nic mi nie zrobisz?

Alec był tym bardzo zaskoczony. Głos Magnusa był taki...pewny. Tak bardzo wiarygodny. Bane po chwili przewrócił oczami.

-Ja nie, ale nasi nieproszeni goście już tak. Stań za mną. Niewiarygodne jak wieści szybko się rozchodzą.

Pstryknął palcami, a drzwi jego loftu się otworzyły. Za nimi stało dwóch mężczyzn. Jeden trzymał rękę uniesioną, co znaczyło że nie zdążył zapukać. Lightwood rozpoznał ich. Co prawda nie znał imion i nazwisk, ale widział już ich. Są reprezentantami podziemia na spotkaniach małej rady.

Weszli szybkim tempem. 

-Ty potrafisz się wściec raz na stulecia. Powiedz, że to prawda i go masz!

Odezwał się wampir wchodząc do kuchni. Widząc chłopaka przyjął obrzydzony i zarazem wściekły wyraz twarzy. Za nim stanął wyższy mężczyzna o ciemniejszym odcieniu szarości na skórze. Wydawał się spokojny, ale jego wzrok też był gniewny. 

-Magnus! Na Boga! Co ty robisz? Nie umiesz nawet dokładnie porwać dzieciaka Lightwoodów? Zwieje ci jak tylko pójdziesz spać. Albo jeszcze lepiej, zaraz wbije ci dosłownie nóż w  plecy.

-Raphaelu uspokój się i schowaj kły. Zjecie kolację?

-Muszę się zgodzić z Raphaelem. To Lightwood, trzymaj go na smyczy.

Odcienie Szarości [MALEC]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz