-Czy ty mogłabyś mi łaskawie powiedzieć, co niby teraz próbujesz zrobić?
Głęboki głos, poprzedzony zirytowanym westchnieniem, wypełnił moje uszy, więc marszcząc w niezrozumieniu nos, moja ręka zatrzymała się w pół ruchu. Odwracając się od klamki drzwi samochodu, spojrzałam na Barnesa, siedzącego na siedzeniu kierowcy, który patrzył na mnie, jakby brakowało mi piątej klepki. Jego twarz wyrażała czyste zniecierpliwienie, wzrok miał ciężki, a brwi z każdą chwilą coraz wyżej wędrowały ku górze. Bucky przechylił głowę lekko w prawą stronę i przejechał językiem po górnej wardze, wyłączając jednocześnie auto.
Nasza podróż do motelu trwała jakieś pół godziny, jednak jej połowa zajęła kłótnię o to, czy zostanie tutaj jeszcze jedną noc rzeczywiście było konieczne. Bo pomimo przyznania mu racji i tak postanowiłam spróbować raz jeszcze, pomimo faktu, że z każdą sekundą rzeczywiście czułam się coraz gorzej.
Czasem moja głupota naprawdę przechodziła samą siebie.
Prawdę mówiąc nie do końca wiedziałam, dlaczego aż tak mocno zapierałam się rękoma i nogami na ten pomysł, ale robiłam tak odkąd tylko byłam w stanie sięgnąć pamięcią. Za każdym razem, kiedy misja szła źle, albo ktoś mocno na niej obrywał, jak najszybciej chciałam znaleźć się z powrotem w siedzibie. Miałam takie głupie, nieodparte wrażenie, że wraz z momentem przekroczenia progu wieży, rany stawały się mniej bolesne, a na sytuację, nieważne jak ogromnie beznadziejną, o wiele szybciej dało się znaleźć rozwiązanie.
Nigdy nie potrafiłam tego zrozumieć, zawsze psioczyłam na siebie samą w myślach, powtarzając sobie, że jestem szpiegiem i nie mam prawa narzekać niczym małe dziecko, które złości się, jeśli coś nie pójdzie po jego myśli. I oczywiście nigdy tego nie robiłam, potrafiłam utrzymywać własne emocje i przeżycia na wodzy, jednak czasami odrobinę wyrywało się to spod kontroli.
Siedziba była moim miejscem komfortu. Czułam się tam bezpiecznie, bo po latach ukrywania się, wszechogarniającego strachu i niewiadomej przed jutrem, nareszcie miałam dom. Dom, w którym mogłam poczuć się sobą i w którym byli ludzie, na których naprawdę mi zależało.
-Bennet? - niski głos Barnesa wyrwał mnie z toku myśli. Mrugając kilka razy, przeniosłam swój wzrok na niego, a brunet widząc moje zbłąkane spojrzenie, zmarszczył lekko brwi.
Natychmiast się ogarniając, ja również zrobiłam to samo i westchnęłam głośno, przybierając na twarz minę, która bardzo często na niej gościła, kiedy Bucky był w pobliżu. Sam zawsze dokuczał nam z tego powodu, śmiejąc się, że gdy byliśmy w swoim towarzystwie, wyglądaliśmy niczym dwie identyczne matryce, ponieważ u bruneta, jak i u mnie występował ten sam, stały rodzaj irytacji.
-A jak ci się wydaje, że co robię? - zaczęłam, głos zabarwiony ironią. Odwróciłam się w stronę Barnesa całym ciałem i spojrzałam na niego pytająco. - To chyba oczywiste, no nie? Wychodzę z auta, żeby móc iść zarezerwować pokój. Przecież musimy jakoś dostać klucz.
Brunet, wyglądając, jakby w jednej chwili miał ochotę urwać mi łeb, parsknął nagle śmiechem i pokręcił w niedowierzaniu głową. Moje brwi zmarszczyły się jeszcze bardziej i teraz nastała moja kolej aby spojrzeć na niego, jakby brakowało mu piątej klepki. Nie do końca wiedziałam o co teraz mu chodziło, więc oboje patrzeliśmy na siebie, jakbyśmy nagle zaczęli mówić różnymi językami.
-Żartujesz sobie ze mnie w tym momencie? - Bucky złapał się za nasadę nosa i zbliżył do mnie, podpierając się o podłokietnik auta. Na jego ustach czaił się cień sarkastycznego uśmiechu, kiedy omiótł mnie wzrokiem, zatrzymując na moich oczach.
-Uderzyłeś się w głowę przed chwilą, czy coś takiego? - zapytałam, coraz bardziej wierząc, że to rzeczywiście mogło się stać. - Albo któryś ze snajperów tak mocno cię urządził w tym magazynie? Bo nie wiem, jaki masz teraz problem, ale zaczynam się trochę niepokoić. - stwierdziłam, znów sięgając po klamkę.
CZYTASZ
Fire And Silk - Bucky Barnes
Fanfiction'Byliśmy popsuci. Byliśmy popsuci, dlatego, że nasza wzajemna nienawiść napędzała nas do działania.' Josie Bennet i Bucky Barnes nienawidzili się od samego początku. Kłócili się na każdym kroku, wyzywali od najgorszych i dokuczali sobie nawzajem kie...