Rozdział 29

4.7K 305 590
                                    

Wsiadając do czarnego Jeepa, którego koła były tak wielkie, że auto wyglądało wręcz karykaturalnie, lecz jedynie taka wielkość była odpowienia do poruszuszania się po tak dużych zaspach śnieżnych Alaski, natychmiastowo włączyłam ogrzewanie, jednocześnie podkręcając temperaturę na absolutne maksimum. Pogoda, jaka panowała teraz w mieście, była tak przeraźliwie nieprzyjemna, że naprawdę nie miałam zielonego pojęcia, jakim niby cudem ludzie mogli tutaj mieszkać dzień w dzień, fukncjonując przy tym zupełnie normalnie. Sama lubiłam chłód, ba, zima z resztą była moją ulubioną porą roku, jednak ta, trwająca teraz tutaj, sprawiała, że miałam ochotę urządzić sobie kąpiel w aktywnym wulkanie, aby jakoś ogrzać swe zmarznięte na kość ciało.

Ale, cóż, przynajmniej to wszechobecne zimno, które tak mocno otuliło każdą moją komórkę, jednocześnie znieczuliło ją do tego stopnia, że moje urazy były teraz wręcz nieodczuwalne, za co byłam piekielnie wdzięczna. Gdyż ból na mych plecach nie był teraz praktycznie absolutnie rozpoznawalny, a szrama na boku zdawała się być tylko małym przecięciem, nie dającym o sobie znać nawet przy moich, coraz to, gwałtowniejszych ruchach.

Normalnie hulaj dusza, piekła nie ma.

Tak, zaraz tak pohulasz, że znów będziesz musiała chodzić o kulach niczym stuletnia staruszka.

Czy ty naprawdę nigdy nie przestajesz gadać?

Wzdychając przeciągle na moją, jakże by inaczej, najukochańszą, wewnętrzą personę, skupiłam swe myśli na naszym, coraz to prędzej zbliżającym się celu. Ponieważ miejmy nadzieję, że w domku, do którego mieliśmy się właśnie udać, ogrzewanie działało chociaż na tyle sprawnie, że nie będziemy musieli, tak, jak w tym pożal się Boże hotelu na nieznanym pustkowiu, w którym mieliśmy wątpliwą przyjemność zatrzymać się parę miesięcy temu na jedną noc, chodzić przykryci tonami koców, trzęsąc się przy tym, niczym pieprzone owsiki.

A przynajmniej ja.

Bowiem Bucky, nawet przy minus dwustu stopniach Celsjusza, mógł spokojnie paradować w szortach i bluzce w krótkim rękawem nie będąc nawet w najmniejszym stopniu zaniepokojnym zimnem, trwającym na zewnątrz. Dlatego nie dziwota, że mężczyzna siedział teraz w samochodzie w niczym innym, jak tylko w czarnym, sportowym T-shircie oraz dresach, które zrobione były z tak lekkiego oraz cienkiego materiału, że równie dobrze mógłby ich na sobie nie mieć i wyszłoby dokładnie na to samo.

A co, chciałabyś tego, prawda?

Przysięgam na Boga, zakopię cię dzisiaj w zaspie śnieżnej tak głęboko, że nikt nigdy cię tam nie znajdzie.

-Jezu, chcesz nas w tym aucie ugotować? - Bucky odezwał się grubym głosem po dziesięciu minutach przejmującej ciszy, wyjeżdżając jednocześnie z terenu małego lotniska. Żując gumę, sięgnął prawą dłonią po swe okulary przeciwsłoneczne, które zawieszone miał na dekolcie bluzki, po czym zakładając je na oczy, posłał mi krótkie, aczkolwiek znaczące spojrzenie.
Otwierając usta, aby uraczyć go jedną z moich wyszkukanych odzywek, mój wzrok przykuł jednak sposób, w jaki brunet kierował pojazdem, mknąc po zaśnieżonych drogach. Automatycznie więc słowa, które chciałam wypowiedzieć natychmiastowo utknęły gdzieś na końcu języka, ponieważ...

Ponieważ, oh, cholera.

Nie miałam pojęcia dlaczego, jednak odkąd tylko mogłam sięgnąć pamięcią, miałam ogromną słabość do tego, w jaki sposób niektórzy mężczyźni prowadzili swe auta; styl ich jazdy potrafił niekiedy być tak fascynujący, że fizycznie nie dało się oderwać wzroku od charakterystycznej pozycji, w której siedzieli oraz ruchów, wręcz niedbałych, które wykonywali.

I to właśnie w tej chwili robił Bucky.

Jego lewa dłoń ściskała kierownicę tuż przy samej górze, raz po raz bębniąc w nią palcami w rytm puszczanej w radiu piosenki, natomiast prawa cały czas spoczywała na drążku od biegów, nawet pomimo faktu, że samochód miał automatyczną skrzynię biegów. Jednak to nie przeszkadzało mężczyźnie w tym, aby raz po raz przełączać tryb jazdy ze sportowej na normalną i odwrotnie. Głowa bruneta oparta była o zagłówek skórzanego fotela, a powieki miał na wpół otwarte, przez co wyglądał, jakby był tak znudzony otaczającą nas drogą, że lada chwila, a ten dosłownie zaśnie. Mijając inne auta na drodze, skręcając w poboczne uliczki, czy chociażby wykonując manerw zawracania, Bucky dawał wrażenie, że robił to jakby od niechcenia, jakoby tak naprawdę wcale się nie starał i to, że siadał za kółkiem było dla niego ogromną łaską. Nieważne co by się na szosie działo, ten za każdym razem miał tę samą, znudzoną minę, przyjmując wszystko ze stoickim spokojem. Mogłabym się założyć, że gdyby uczesniczył w jakimkolwiek wyścigu, mimika jego twarzy nie zmieniłaby się nawet, jeśli byłby zmuszony podkręcić prędkość auta do 200 kilometrów na godzinę, podczas, gdy ja już dawno jedną nogą byłabym po drugiej stronie.

Fire And Silk - Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz