Rozdział nieco bardziej opisowy (w porządku, bardzo opisowy), jednak musiałam właśnie takim go uczynić.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Czy można czuć jednocześnie pustkę i milion emocji na raz, plądrujących twój umysł niczym zabójczy wirus?
Chcieć zmusić swoje nogi do natychmiastowej ucieczki, aby zawołać o pomoc, stojąc jednocześnie w miejscu, będąc niezdolnym do poruszenia się nawet o milimetr w jakąkolwiek stronę?
Mieć ochotę krzyczeć w niebogłosy, na tą całą przeklętą sytuację, jednocześnie pozostając cichą, ponieważ żadne, nawet najmniejsze słowo nie chciało przejść przez moje usta?
Ponieważ tak się właśnie czułam.
Wszechogarniający strach wsiąkł we mnie w zatrważającym tempie, paraliżując mnie od środka w taki sposób, że nie mogłam myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, jak cholernie się w tamtym momencie bałam.
Jednak nie o siebie.
Oczywiście, że kurwa nie bałam się o siebie. Jakże bym mogła? Jak mołam bać się o siebie, kiedy to mój umysł krążył wokół tej jednej osoby, która stała teraz przede mną z twarzą tak bardzo pozbawioną jakichkolwiek emocji, że wydawała się być twarzą niemalże... robota?
Zaraz miałaś z rąk tej właśnie osoby zginąć.
Wiem.
Więc dlaczego mój strach absolutnie nie był skierowany w to specyficzne uczucie? Dlaczego myśląc o tym, o mojej własnej doli, nie odczuwałam nic, oprócz, wcześniej wspomnianej, wszechogarniającej pustki oraz zobojętnienia? Pomimo faktu, że należałam do drużyny Avengers, odkąd tylko byłam w stanie sięgnąć pamięcią, bałam się śmierci. Za każdym razem, kiedy o niej myślałam, wpadałam w spiralę lęku i niepokoju, który opanowywał całe moje ciało, paraliżując mnie od środka.
A ja przecież tak bardzo kochałam żyć.
Nawet pomimo faktu, że większość mej egzystencji była zapełniona cierpieniem, bólem i traumatycznymi wspomnieniami. Pomimo ryzykownej pracy, którą każdego dnia wykonywałam, kiedy to tak wiele razy rzucałam się w wir bitwy praktycznie nie myśląc o późniejszych konsekwencjach, co skutkowało następnie dniami spędzonymi na laborytoryjnej kozetce u Bruce'a, to przecież kochałam żyć.
Kochałam spędzać czas z członkami drużyny; trenować z Natashą, plotkować o wszystkim i o niczym z Wandą, przekomarzać z Samem, pomagać Tony'emu w pracowni, oglądać mnóstwo filmów, nawet tych, które nie do końca były moją bajką, wraz ze Steve'm oraz wkurzać Barnesa do granic możliwości tak, że wręcz płonął ze złości.
Kochałam te wszystkie małe rzeczy, które były moją codzienną rutyną; chodzić co piątek do kawiarni, szczególnie w zimne popołudnia, spisywać moje wszelkie, galopujące myśli, z których wychodziły później okropnie tandetne wiersze, o których istnieniu gdyby ktoś dowiedział, natychmiastowo przsiąkłabym przez podłogę aż do samego wnętrza ziemi. Piec te wszystkie przepyszne czekoladowe ciasta, które pochłaniałam z toną lodów waniliowych i bitą śmietaną, a później nie mogłam ruszyć się z łóżka z powodu mojej ciąży spożywczej. Czego praktycznie nikt o mnie nie wiedział, lecz w wolnych chwilach chodzić do miejskiego schroniska dla zwierząt, aby móc chociaż przez kilka godzin opiekować się tą cudowną młodą, białą koteczką, którą ktoś wyrzucił na ulicę zeszłej zimy, a której z niewiadomych dla mnie przyczyn nikt nie chciał zaadoptować.
Te wszyskie, na pozór zwyczajne, nic nie znaczące, czynności, dawały mi od cholery radości w tym przepełnionym przemocą i cierpieniem świecie.
CZYTASZ
Fire And Silk - Bucky Barnes
Fanfiction'Byliśmy popsuci. Byliśmy popsuci, dlatego, że nasza wzajemna nienawiść napędzała nas do działania.' Josie Bennet i Bucky Barnes nienawidzili się od samego początku. Kłócili się na każdym kroku, wyzywali od najgorszych i dokuczali sobie nawzajem kie...