Epilog

3.3K 209 286
                                    

Niespodzianka na dole! ;)

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Siedząc na kanapie w nowojorskiej siedzibie, patrzyłam się pusto przed siebie, cholernie mocno starając się skupić na rozmowie, która toczyła się wokół mnie. Wszelkie myśli jednak, które szaleńczo galopowały w mojej głowie, skutecznie mi to utrudniały, aczkolwiek wiedziałam, że nie mogłam tak po prostu dać się ponieść emocjom. Lecz jak nie dać ponieść się emocjom, kiedy moje życie w ciągu ostatnich 24 godzin zmieniło się nieodwracalnie, a grunt dosłownie zawalił mi się pod nogami?

Gdyż tak się właśnie czułam.

Jakby wypompowano ze mnie większość enegrii. Jakbym w salonie była obecna tylko i wyłącznie ciałem, nie duchem, a owe ciało było tylko i wyłącznie powłoką, pustą, pozbawioną życia, niefunkcjonalną. Miałam ochotę krzyczeć. Krzyczeć, ile tylko miałam sił w płucach, wyżyć się na Bogu ducha winnym worku treningowym, wyjść pobiegać i biegać tak długo, aż nie padnę ze skrajnego wycieńczenia albo rwać sobie włosy z głowy, pytając się jakiegokolwiek istniejącego bóstwa "dlaczego?" Ale jednocześnie na nic nie miałam siły. Czując tyle skrajnych emocji, mieszajacych się ze sobą, jednocześnie nie czułam nic. Byłam niczym posąg. Nie zmieniałam pozycji, nie reagowałam, nie odzywałam się, pomimo tego, że osoby mnie otaczające prowadziły ze sobą żywą dyskusję.

Jednak ja nie mogłam się przemóc, aby cokolwiek powiedzieć.

Ponieważ moje gardło było zupełnie zdarte od tego, jak wsiadając w samochód na Alasce, krążyłam po okolicy, nawołując Buckiego, którego miałam głupią nadzieję, że odnajdę. Przętrząsnęłam okoliczne lasy, miasteczko, a nawet pojechałam na lotnisko, aby wypytać, czy nie widzieli mężczyzny, który być może kupił bilet powrotny na najbliższy lot i nie odleciał stąd Bóg wie do jakiego miejsca docelowego.

Jednak nikt nic nie wiedział.

Brunet jakby rozpłynął się w powietrzu.

Ale ja postanowiłam poczekać.

Czekałam dzień, później dwa, aż owe dni przerodziły się w pełny tydzień. Próbowałam dzwonić, kontaktować się mailowo, w jakikolwiek sposób go namierzyć, szukać go na własną rękę, lecz na próżno, ponieważ Bucky był cholernie dobrym szpiegiem, który, jeśli chciał, potrafił zatrzeć za sobą wszelkie ślady tak, aby nikt nie mógł go znaleźć. Więc w końcu straciłam nadzieję. Zrozumiałam, że on po prostu nie wróci i w momencie, w którym ta myśl uderzyła mnie niczym grom z jasnego nieba, poczułam, jak moja klatka piersiowa ściska się boleśnie, a wokół serca oplatają się ciasno ciernie, które wkuwały się w nie boleśnie za każdym razem, gdy to wykonywało kolejne uderzenie.

Gdyż Bucky Barnes naprawdę odszedł. Bez słowa pożegnania, bez wytłumaczenia, bez konkretnej notki.

A we mnie w tamtym dniu coś pękło. Coś się zmieniło.

Coś odeszło razem z nim.

Więc ja również wyjechałam. Spakowawszy wszystkie swoje rzeczy i zorientowawszy się, że samochód, którego wcześniej szukałam do poszukiwań się popsuł, wzięłam swą torbę i skierowałam się pieszo na lotnisko, przekopując się przez zaspy zbitego śniegu, idąc samotnie piętnaście kilometrów. I w tamtym momencie, nawet to niebotyczne zimno mi nie przeszkadzało. Nie zwracałam uwagi na smagajacy mnie po twarzy lodowaty wiatr, ani na fakt, że moje stopy powoli zamarzały pod warstwami białego puchu. Miałam gdzieś moje szczękające zęby, załzawione oczy oraz skostniałe dłonie, które kurczowo trzymały się sportowej torby. Wszystko wydawało się jakby przestało być nagle ważne, gdy z tyłu głowy miałam to przeświadczenie, że James gdzieś tam jest.

Fire And Silk - Bucky BarnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz