Rozdział 14

102 11 35
                                    

Nie zwariował i właściwie to była jedyna rzecz, z jakiej się cieszył w tym momencie.

Itachi, gdyby chciał i się postarał, mógłby nawet wymusić uśmiech na swojej twarzy. Podobało mu się, że kawałeczki pomarańczowej maski leżały na ziemi, podobało mu się, że widzi zszokowany wyraz twarzy swojego przeciwnika i podobało mu się, że to on górował nad zbrodniarzem. Właściwie może to uczucie bardziej przypominało satysfakcję niż radość. I ulgę.

Itachi pamiętał dokładnie, jak w ułamku sekundy jego ukochany braciszek wyślizgnął mu się z rąk; ten ostry syk opon, szkło wirujące w powietrzu i drobny deszcz kropel na asfalcie. Jedyną rzeczą, jaka wtedy utrzymała go przy zdrowych zmysłach w tej drastycznie zwiększającej się agonii, nie była jednak potrzeba zobaczenia twarzy Sasuke, której obraz z tamtych chwil przewijał się później w najgorszych koszmarach bruneta, ale charakterystyczny punkt w chaosie i zamęcie.

Itachi zobaczył naprzeciwko siebie pomarańczową plamkę, na której umiejętnie skoncentrował swoje negatywne emocje. Miał kogo obarczyć winą i gdzie skumulować gorycz i smutek, które łatwo przemieniły się w żywą nienawiść. Wtedy to w zasadzie po raz pierwszy poczuł, że byłby w stanie zacisnąć palce na szyi nieznajomego mordercy.

To było jak makabryczne marzenie bądź błąkanie się po czymś na kształt piekła, a uczucia tak silne i przejmujące, że Itachi przeskakując od nich do rutynowej, szaroburej codzienności zadawał sobie niekiedy pytanie, czy to wszystko jest realne i prawdziwe. Senne pragnienie zabicia tego, kto odpowiada za śmierć jego ukochanego braciszka, zdawało się na bezgranicznie nienamacalne i odległe.

Aż do dzisiejszego dnia. Właśnie dlatego Itachi wręcz zapałał nienaturalną energią. Nie dość, że wszystko okazało się zgorzkniałą prawdą, miał multum możliwości na wyciągnięcie ręki. Pomarańczowy wir nie był nietykalnym bóstwem czy zwidami! Był wyłącznie człowiekiem, z którego ściachanego nosa ciekła krew.

Ostatecznie Itachi podniósł w górę lewy kącik ust, po czym rzucił się gwałtownie na aktualnego wroga.

Głowa Obito stuknęła dość mocno o najbliższą ścianę, a jego ciało jakby zwiotczało, oczy zasłoniła zwodnicza mgła. Itachi wkrótce potraktował jego twarz ze świeżo skrzepniętą krwią swoją zaciśniętą pięścią. Wtedy się wykrzywiła, a długowłosy Uchiha poczuł ból pełzający z knykci po jego ramieniu. Pomyślał jak Sasuke musiał się czuć, kiedy sieknął w niego rozpędzony pojazd i jego narządy w boku zostały momentalnie zmiażdżone i zdeformowane, i uderzył w twarz leżącego po raz drugi. Pomyślał, że jego matka miała w swoim ciele ostrze i znów mu przyłożył. Myślał o wielu rzeczach i wiele rzeczy znienacka wpadało mu do głowy.

Aż z tego maniakalnego szału wyrwało go wołanie ojca.

– Itachi! – nastolatek opuścił powoli rękę, która wydała mu się niesamowicie nieswoja. Otumanionym wzrokiem pobłądził wzrokiem po posadzce, intensywnej bordowej barwie, w której jakby się zanurzył, a dopiero na końcu jego wzrok padł na rodzica i ta zagubiona cząstka normalności nieco ożywiła jego nerwy.

– Mama potrzebuje lekarza – rzekł powoli, ale zdawało mu się, że ktoś inny kieruje jego strunami głosowymi. Miał wrażenie, że jego umysł oderwał się całkowicie od rzeczywistości i teraz gdzieś tkwił, gdzieś daleko. – Miała w bok wbity…

Scyzoryk. Obito wymacał go i ciął nim prosto w szyję wroga. Stało się to w ułamku sekundy, a metal łatwo przeciął delikatną skórę długowłosego Uchihy. Itachiemu zdało się, że słyszy rozpaczliwy krzyk swojej matki, a może ojca, ale jego myśli były nieskładne, chaotyczne. Rękami zaczął sięgać do swojego gardła, jednocześnie czując własne życie gwałtownie wyślizgujące mu się z rąk. Przynajmniej… Przynajmniej teraz będzie mógł dosięgnąć nimi swojego ukochanego braciszka. Itachi, gdyby się postarał i chciał, mógłby uśmiechnąć się na tę myśl.

Księżyc Świeci Na Czerwono (T/ObiDei) ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz