Rozdział 10

141 14 25
                                    

Minęło dużo czasu, nim Obito znów ujrzał swojego partnera zbrodni.

Starszy Uchiha w tym czasie stał na moście, wpatrując się w powierzchnię rzeki poniżej, chlastaną przez nieustające strumienie deszczu. Swoją maske dzierżył w dłoniach, bowiem inaczej nieszczególnie cokolwiek widział. Woda płynęła mu wtedy bezpośrednio do oka, jednym otworem w wirowatym dziele, co psuło widoczność i zapewniało nieprzyjemny ból w ślepiu.

Jednak, gdy zauważył niską postać wyłaniającą się powolnie z czarnych odmętów nocy, zakrył twarz rudą osłoną. Pociągnął nieco za kraniec przemoczonego kaptura, aby chociaż z perspektywy drugiej osoby sprawiał wrażenie, jakby chronił przed ciężkimi opadami.

Owym przybyszem, jak moment później dało się łatwo zauważyć, był Sasuke. Wlekł się, ciągnąc niemalże po ziemi coś na kształt wora na śmieci. Nastolatek, którego ubranie zdążyło już całkowicie zmoknąć, trząsł się niepohamowanie, ni to z zimna, ni to z gorączki, która zdążyła skoczyć mu ekstremalnie w górę. Odbierała ona siły i mąciła niemile w umyśle, znosząc myśli w różne strony i prowadząc w ślepe zaułki. Jednakże nastolatek uparcie dążył do barierek, walcząc ze swoim organizmem, nie chcąc stracić nad nim panowania, nim spełni swoje dzisiejsze zadanie. Powtarzał sobie, że jego aktualne samopoczucie to mała cena za śmierć brata. Ta motywacja sprawiła, że dotarł, aż tak daleko.

Z trudem wpakował smolisty wór na barierki, ale o wiele prościej było go zrzucić na drugą stronę. Ciało, zawinięte ciemnym plastikiem, wpadło z głośnym chlupnięciem w objęcia czarnej jak węgiel cieczy. Młody Uchiha nie spuszczał wzroku przez dłuższy moment z miejsca, gdzie zniknęło to, co przysporzyło mu tyle trudu.

Obito przyglądał się wspólnikowi, odkąd tylko go spostrzegł. Nie uszło więc jego uwadze, jak to młody chłopak wychyla się za barierki, bardziej niż powinien. Pomijając już fakt, iż nie sprawiał wrażenia, jakoby zdawał sobie sprawę, że jeszcze parę niechybnych centymetrów i za chwilę wpadnie tuż obok Sasoriego.

Starszy brunet w pierwszym odruchu miał ochotę, pomóc mu w tym, być może, nie do końca świadomym samobójstwie. Czuł jakichś dziwny pociąg do wyobrażania sobie, że popycha chłopaka, bądź muska delikatnie, a ten z niemym krzykiem gruchocze sobie kości na tafli chłodnej wody. Jednakże wiedział, że nie skończył jeszcze z młodzikiem. Potrzebował go do zabicia Itachiego. W głowie już miał ułożony plan, pełny samych korzyści, ale uczestniczył w nim żywy Sasuke.

Dlatego też chwycił go za mokry materiał bluzy i pociągnął w swoją stronę. Zrobił to nieco zbyt chaotycznie, co niemalże skończyło się upadkiem nastolatka, prosto na pełny syfiastych, czarnych kałuż bruk.

- Ogarnij się, prawie żeś wypadł. - Skarcił go, spoglądając przy okazji na jego twarz. Gdy spostrzegł nienaturalną bladość, upaćkaną intensywnie czerwonymi wypiekami, mimowolnie jęknął w duchu. Żałował, że akurat wybrał sobie na pomocnika, dzieciaka, który wyglądał, jakby co najmniej za chwilę miał paść i już więcej nie wstać. Starszy Uchiha rozważał przez dłuższy moment czy nie zostawić młodzika na pastwę losu, aby dostatecznie gorączka pożarła go w lodowatych strugach deszczu, bądź nie zrzucić go do rzeki. Druga opcja wydawała mu się naprawdę wygodna i przyjemna, lecz ostatecznie zwyciężył fakt, że Sasuke był mu jeszcze dość potrzebny.

Dlatego też wziął, trzęsącego się jak wysokie drzewa na wietrze, bruneta za ramię i poprowadził w drogę. Szedł różnymi uliczkami. Z fragmentów, których nie oświetlono w żaden sposób, wylewała się głucha ciemność, niczym jakaś nieokiełznana pusta czerń, łechtająca ich postacie po nogach. Lodowate krople deszczu nieprzerwanie uderzały po obojgu wędrowcach, którzy smagani nocnymi walorami pogody, parli nieustannie na przód.

Księżyc Świeci Na Czerwono (T/ObiDei) ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz