𝑽𝑰𝑰

493 32 2
                                    


••• ••• •••

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

••• ••• •••

••• •••

•••

••• •••

••• ••• •••

••• •••

•••

••• Hazel popędzała konia, nie dając ani mu, ani sobie chwili wytchnienia. Pędziła cały dzień, by jak najprędzej dotrzeć pod Erebor. Dobrze wiedziała jakie skutki ma smocza choroba, a także zdawała sobie sprawę z tego jak bardzo Thranduil chciał zdobyć białe klejnoty. Kiedy jednak przedstawiła sobie powód, dla którego ich pragnął robiło jej się niedobrze. Pamiętała, gdy założył jej na szyje korale z gwiezdnych kryształów. Wzięła głęboki oddech, napełniając płuca chłodnym, rześkim powietrzem. Bolały ją mięśnie w udach i brzuchu od ciągłego galopu, jednak go nie zaprzestała. Gdy na horyzoncie mignął szczyt góry we mgle ścisnęła nogi jeszcze bardziej, poganiając konia. Około północy zsunęła się z siodła i wzięła jedynie łyk wody. Zasnęła, gdy tylko położyła się na trawie.

Poranek był zimny i wilgotny. Hazel obudziwszy się zjadła lembasa i popijając wodą osiodłała Ernesta. Z początku jechała wolno, ale z czasem zaczęła przyśpieszać. Przy zniszczonych murach Dale stało kilku uzbrojonych elfów. Z powodu, że miała narzucony kaptur na początku nie chcieli jej przepuścić. Ona nie miała zamiaru zdejmować nakrycia głowy. Już trzech wojowników z Mrocznej Puszczy poznało jej tożsamość. Ponadto traktowali ją jak królową, jak dawną Hazel. Nie chciała przeżywać tego ponownie, więc udała, że ma królowi do przekazania ważne wiadomości. Nie czuła się dobrze kłamiąc ich, lecz swoim zdaniem nie miała wyboru. Nie teraz. W towarzystwie jednego ze strażników szła przez ulice dawniej pięknego miasta. Teraz w każdym ich rogu leżeli ludzie z miasta przy jeziorze grzejąc się przy nikłych płomieniach ognisk. Matki tuliły do piersi dzieci, a ojcowie dokładali przeróżnych rzeczy do ognia, byleby płonął mocniej. Domy były powalone, i porośnięte różnymi pnączami, nie było można więc z nich skorzystać. Dalej widać było zastępy elfickich żołnierzy. Wszyscy mieli na sobie złote lśniące zbroje i cały ekwipunek broni. Patrzyła na nich z podziwem, ale zarazem smutkiem. Pamiętała jak niegdyś sama nimi dowodziła i kierowała. Mocny podmuch zimnego wiatru omal nie strącił jej z głowy kaptura, w porę go jednak powstrzymała. Droga dłużyła się, mimo że trwała jedynie kilka minut w jej mniemaniu minęła wieczność.

Czuła serce obijające się o jej żebra, gdy przed nią pojawił się sporych rozmiarów namiot. Dotknęła swojej twarzy i przejechała po niej opuszkami palców. Tak jak on to kiedyś robił. Dzielił ją od niego tylko jeden krok. Jeden krok od jej dawnego szczęścia. Cicho wypuściła powietrze starając go sobie wyobrazić. Teraz jednak żaden obraz nie formował się w jej pamięci. Wyciągając przed siebie rękę odsunęła ciężki materiał kotary. Wnętrze namiotu było obszerne. Sporych rozmiarów szafa stała w jego roku, ale zdawało się, że władca z niej nie skorzystał. Granatowy płaszcz wyszywany srebrnymi nićmi został niedbale rzucony na posłanie króla. Znajdowało się ono naprzeciw szafy. Było zaścielone pościelą o hebanowym kolorze z wieloma zdobieniami.

On siedział przy dużym biurku. Miał na sobie bordową szatę. Głowę opierał na ręce. Korona leżało obok jego łokcia. Długie jasne włosy spływały po łopatkach. Na blacie były porozkładane różne papiery nad którymi się pochylał. Oddech uwiązł jej w gardle gdy go ujrzała. Strażnik pokłonił się i powiedział, że przyprowadził nieznanego z imienia ani z wyglądu informatora. Król mruknął coś pod nosem nadal będąc wpatrzonym w mapy. Sprawnym ruchem ręki odprawił żołnierza. Gdy ten wyszedł westchnął ciężko i powiedział zwięźle:

- Mów - jego głos był suchy i przepełniony smutkiem, który tylko ona mogła wyczuć. Przełknęła ślinę i zamrugała kilkakrotnie chcąc odgonić dopływające go oczu łzy. Nie mogła powiedzieć ani słowa. Przyglądała mu się. Czuła, że przód kaptura zsuwa się na tył jej głowy, jednak teraz to nie miało znaczenia. Na zewnątrz zawiał wiatr i ściany namiotu poruszyły się. Mężczyzna zniecierpliwiony ciszą podniósł głowę i zastygł w bezruchu. Mimo, że widział zaledwie skrawek jej drobnego nosa i pasmo czarnych włosów widział w nieznajomej swoją żonę. - Z...zrzuć go - poprosił żałosnym tonem. Ona nie umiała jednak wykonać żadnego ruchu. Jego błękitnostalowe tęczówki były wpatrzone w jej twarz. Pochłaniały jej każdy widoczny cal. Jego oczy, takie smutne, pełne goryczy i nadziei, mówiące tak dużo, a nie marnujące niepotrzebnych słów. Te oczy, w których się zakochała. Lekko poruszyła głową i jej nakrycie powoli się z niej zsunęło. Thranduil zerwał się z krzesła, biorąc nikły oddech. Kartki poruszyły się i niektóre spadły z blatu. Król zbladł. Królowa zbladła.

Żadne z nich nie drgnęło. Dla obu to spotkanie wydawało się być jedynie pięknym snem, który skończy się przed nastaniem świtu. Oboje bali się oddychać, bali się odezwać. A wystarczyło kilka kroków z jej strony by wpadła w jego ramiona. Kilka z jego strony, a mógłby tulić do siebie jej drobne ciało. Ale nadal pozostawali w bezruchu. Patrząc na siebie, czy po to by zapamiętać tą chwilę, czy żeby po prostu móc na siebie spojrzeć. Jedna łza z jego policzka kapnęła na wyszywany różnokolorowymi nićmi dywan. Jego usta niemal się nie ruszając wypowiedziały jej imię. Jej twarz wykrzywiła się w grymasie za długo skrywanej rozpaczy. Poczuła, że nogi jej miękną. Chciała krzyczeć i śmiać się, płakać i wrzeszczeć, jednak żaden, nawet najcichszy dźwięk, nie wydobył się z jej gardła. Upadła na kolana, nie miała siły się podnieść. Serce bębniło jej w piersi, a głowa zwisała bezwładnie na piersiach. Ponownie usłyszała swoje imię, teraz głośniej i wyraźniej. Łzy zaczęły spływać po jej bladych policzkach, nie umiała, nie chciała ich powstrzymywać. Jego głos, ten który zapewniał ją o wiecznej i nieskończonej miłości. Czy ona dalej trwała?

Poczuła jego dłonie na swoich policzkach. Zadrżała pod wpływem tego dotyku i niezdolna była do wypowiedzenia jakikolwiek słów. Przekręciła lekko głowę tuląc ją do jego rąk. Elf klęczał przed nią. Konwulsje wstrząsały jego ciałem. Położyła swoje dłonie na jego. Jej drżący oddech owionął jego twarz. On kciukiem lekko gładził jej lica z niedowierzaniem przyglądając się jej twarzy. Wreszcie kobieta uniosła mokre, niebieskie oczy. On wpatrując się w jej tęczówki - niebieskie, jak spokojny ocean, załzawione i promieniujące nadzieją - z jękiem udręki, jakby coś w niej pękło przyciągnął ją do siebie. Ona objęła go, a głowę schowała w zagłębieniu w jego szyi przylegając mocno do jego ciała.  Łzy kapały na jego ramię, gdy tulił ją do siebie głaszcząc jej plecy. Nie potrzebowali słów, by wyrazić to co czuli. Słowa by nie wystarczyły. Jedyne czego teraz pragnęli to swojej obecności. Tego, czego brakowało im przez ostatnie tysiąclecie. Klęczeli naprzeciw siebie tuląc się. Drobnymi gestami wyrażając uczucia. Ucałował jej drżące dłonie.  

- Wróciłaś do mnie Nîn Meleth* - wyszeptał, trzymając ją mocno.

- Do ciebie najdroższy - odparła równie cicho. Ich usta wreszcie spotkały się w ciepłym, długim i wyczekiwanym pocałunku.


*Nîn Meleth - z Sindrin: miłości moja

czarne włosy•••ThranduilOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz