Rozdział 1

83 6 49
                                    

Deszcz. Kolejny dzień pada.
Jestem przemoknięty do suchej nitki i co chwila drżę z zimna.

Pomimo, że jest tu od cholery drzew, to nie dają ani odrobiny osłony przed non stop spływającym strugami deszczem.

A już o grzybach nie wspomnę.

Są gigantyczne i rosną wszędzie.
Gdyby chociaż dawały schronienie.
Ale nie! Po co!
Zamiast tego lepiej, nie dość, że nie robić nic, to na dodatek śmierdzieć i zasypywać wszystko co się rusza, obrzydliwymi chłapami swoich gnijących szczątków, wypełnionych po brzegi robalami!

Mam już dość.
Błąkam się po tym lesie od...cholera wie ilu dni!
Trzech, pięciu a może i nawet dwudziestu, bo przecież przez te durne drzewa i grzyby nic nie widać!

Przystanąłem słysząc burczenie w brzuchu.
Nie wiem kiedy ostatnio jadłem.
Wiem tylko, że było to tak dawno iż zaczynam zastanawiać się nad skonsumowaniem własnej ręki.
Tylko której? Prawa na pewno nie, przyda się gdybym znalazł jakieś zwierzę, lewa raczej też odpada, ponieważ w którejś z rąk muszę trzymać swoją zdobycz.

Spojrzałem na lewą dłoń, po czym uniosłem przedmiot w obie ręce.

-Tsk. Wielki mi łup.- Warknąłem do białej maski z czarnymi wzorami.

-Za jaką cholerę dałem się namówić na opuszczenie wioski, aby szukać skarbów.
Jestem niepoważny.- Gadałem do siebie patrząc w otwory maski.
Do moich uszu doleciał przerywany syk.

-Czy ty się że mnie śmiejesz?!- wrzasnąłem na przedmiot. Syk nie ustawał.

-Doigrasz się za niedługo! Nie wiem czemu akurat ja cię znalazłem, ale szczerze tego żałuję!- Już miałem rzucić przedmiotem kiedy dostałem ostrzeżenie. Coś jakby wrzasnęło z tyłu mojej głowy, iż nadchodzi niebezpieczeństwo.

Błyskawicznie założyłem maskę i zrobiłem unik.

W miejsce w którym stałem uderzyło świszczące, dymiące, latające coś.
Zaraz potem usłyszałem kolejny świst.

Przeturlałem się za pień jednego z drzew, patrząc jak w miejscu w którym trafił pocisk, rozciąga się coraz większa wypalona dziura.

- Muszę zlokalizować łucznika, czy kto to tam jest...- szepnąłem do siebie, uważnie patrząc z której strony nadejdzie atak.

Czekałem przez chwilę. Było cicho jeżeli nie liczyć szelestu spływającej po liściach wody. Cicho. Cicho... Za cicho.

W rzuciłem się w bok, czując świst przeszywanego nożem powietrza, słysząc jak narzędzie wbija się w korę tuż obok mnie.

Nie zdążyłem się dokładnie przyjrzeć mojemu przeciwnikowi, kiedy to znów musiałem się usunąć, aby przypadkiem nie dostać sztyletem.

Widocznie ten który miał zamiar zakończyć moje życie miał więcej niż jedną broń, ponieważ nawet nie trudził się wyjmowaniem ostrza z drzewa.

Uchyliłem się przed kolejnym atakiem, jednak nie przewidziałem tego, że mój wróg podetnie mi nogi i zada cios z góry.

Pomimo chwilowej dezorientacji, udało mi się cudem uniknąć natarcia, przechylając się na lewy bok.
Zaraz potem nadszedł kolejny cios, który tym razem nie chybił.

Ostrze sztyletu wbiło mi się na pewną głębokość w prawy bark, przez co nie udało mi się powstrzymać krzyku bólu i zaskoczenia.
Zaraz potem, poczułem jak ten ktoś wyrwał swój sztylet z mojego ciała, uprzednio ciągnąc nim przez połowę pleców, albo raczej kości, ponieważ raczej tyle ze mnie zostało.

Nether flames |Minecraft|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz