Rozdział 4

26 3 2
                                    

Szliśmy przez połacie pustego terenu, od czasu do czasu mijając tylko jakieś stworzenia, wyglądem przypominające dwunożne świnie.
Chociaż do świń to im jednak daleko.

Dread coraz bardziej kulał, chociaż zarzekał się, że nic mu nie jest.

Mam nadzieje, że do tej całej Amber nie jest daleko.
Co chwila trzeba było przeskakiwać przez głębokie wyrwy w ziemi, a sam grunt po którym chodziliśmy wydawał się być tak miękki, iż miałem wrażenie, że ten się pode mną zapada.
To także nie służyło wykończonemu Dread'owi, który cały czas potykał się o swoje nogi.

Spojrzałem gdzieś w dal, aby sprawdzić czy coś zmieniło się w obecnym krajobrazie.
Oczywiście barwa otoczenia ni jak nie przybrała nowych odcieni, lecz obecnie staliśmy przed ogromnym spadem, którego przejście zajdzie nam przynajmniej godzinę.

- Dobra, dosyć tego.- Powiedział zdyszany szkielet.- W życiu nie dojdziemy w takim tempie.

- A masz lepsze rozwiązanie?- spytałem unosząc brew.

- Możliwe.- Odpowiedział i zaczął szukać czegoś w sakiewce przy pasie.

Po chwili wyciągnął z niej dwa małe, szare przedmioty. Następnie odpiął malutki pojemniczek zaraz obok sakiewki i wysypał na przedmioty troszkę jakiegoś błyszczącego pyłu.

Obserwowałem jego poczynania nie wiedząc do czego zmierza.

Dreadlord położył przedmioty na ziemi i cofnął się dwa kroki.
Akurat gdy odszedł na odpowiednią odległość, pył zawirował i wzbił się do góry, pokazując dwie ogromne pary skrzydeł, pokrytych piórami i czymś błoniastym.

- To są elytry.- Powiedział Dread uprzedzając moje pytanie.- Służą do latania, chociaż w naszym przypadku, posłużą nam do szybszego schodzenia z tych urwisk.- Tu, wskazał na strome zbocze, znajdujące się przed nami.

- A... Jak się tego używa?- spytałem, biorąc do rąk jedną parę skrzydeł.

Nie miały one żadnych pasków ani niczego czym możnaby było je przymocować do rąk bądź pleców. Jedyne co posiadały, to drewniane okręgi wystające z obu stron elytry.

Odwróciłem się do szkieleta, aby zobaczyć pierzaste skrzydła na jego plecach, prostujące się i składające według ruchów jego łopatek.

- Daj, pomogę ci to założyć.- Srebrnooki odebrał mi skrzydła i chwycił mocno drewniane obręcze.

Szarpnął je w przeciwne strony, a do moich uszu dobiegł szczęk zamków.
Obręcze otworzyły się z trudem, a zza nich wysunęły się jakieś pręty.

-Odwróć się.- Nakazał co uczyniłem.

Dread powyginał pręty w tylko sobie znany sposób, po czym przyłożył do moich placów i zamknął z trzaskiem obręcze na moich barkach.

- Nie uwiera cię nic? - spytał, przyglądając się elytrze.

- Nie, nic.- Poruszyłem łopatkami. Skrzydła rozłożyły się, na szczęście nie trafiając Dread'a.

- Jesteś pewny, że nic nie jest za luźno? Nie chcę abyś miał tak bolesny wypadek jak Error gdy pierwszy raz ich używał.
Biedak miał nie dokońca dopiętą elytrę i skrzydła nie otworzyły się na czas, przez co wylądował w lawie. Na szczęście nic mu się poważnego nie stało. Jednak od tego czasu użył elytry tylko raz czy dwa. Więc? Na pewno nic nie uwiera ani nie jest za luźno?

- Chyba tak. - Powiedziałem zerkając nieufnie na skrzydła.

- Okej, słuchaj więc uważnie.- Szkielet podszedł do krawędzi, kulejąc.- Rozkładasz skrzydła. - Otworzył elytrę.- Skaczesz, nie bój się ona cię utrzyma. I najważniejsze, nie patrz w dół tylko przed siebie, bo raczej nie chcesz fiknąć koziołka. No, podejdź tu, bo z tego miejsca nie polecisz.

Nether flames |Minecraft|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz