Dziedzictwo Płomienia

132 6 1
                                    


Madi poczuła napływ nadciągającej paniki, gdy zobaczyła pudełko w rękach Gai. Wiedziała, co oznaczał znak na jego wieczku. Symbol komandorów. Całe życie była przed nim ostrzegana. Najpierw rodzice ukrywali ją przed Strażnikami Płomienia. Później Clarke jasno się wyraziła, co o tym wszystkim myśli. Wszyscy jej obiecywali, że ją przed tym ochronią. Nie rozumiała i nie chciała dopuścić do siebie myśli, że coś się zmieniło w tej kwestii. Ale w głębi duszy czuła, że ten moment nadszedł. A to z kolei ją przerażało.

- Hej, Madi. Wszystko w porządku. - powiedział uspokajająco Bellamy. - Jest w porządku. Nikt nie chce cię skrzywdzić.

Madi chciała mu wierzyć. Był dla niej idolem. Według Clarke można było mu zaufać i powierzyć własne życie. Ale nie mogła nic poradzić na to, że się bała. Starała się odsunąć od nich jak najdalej.

- Madi, powiedziałam ci, że nigdy cię nie zmuszę do tego. I nie zrobię tego - zaczęła spokojnym tonem Gaia. - Ale dzieją się teraz takie rzeczy, że ludzie wierzą, że tylko prawdziwy komandor może nas ocalić. Chciałabym, aby było inaczej, ale ja też w to wierzę.

- Mówisz o wojnie. - Madi przełknęła nerwowo ślinę. Nie rozumiała w takim razie do czego była im potrzebna. Przecież nie będzie w stanie poprowadzić Wonkru do walki tak jak Octavia. Madi nie była dowódcą. Nie potrafiłaby nim być. Jednak w oczach Gai dostrzegła, że nie chodzi jej o walkę w tradycyjnym sensie. - Ale uczyłaś nas, żeby walczyć - dodała Madi, marszcząc brwi.

- Czasami nie warto walczyć, Madi. Nie, gdy jest inne wyjście. Clarke zawarła umowę z Diyozą, a Octavia na razie nie jest w stanie jej zaakceptować. - Spojrzał jej w oczy. - Wonkru nie podążą za nikim innym.

- Zaraz. Clarke wie o tym? - zapytała zaskoczona. Clarke nigdy by...

- Tak - potwierdził Bellamy. - Nie zgadza się na to.

- Nie. Nie zgodziłaby się. - Skinęła głową. - Bellamy, jeśli to zrobię, ona nigdy wam tego nie wybaczy.

Bellamy i Gaia spoglądali na nią smutno, jakby doskonale zdawali sobie z tego faktu sprawę. Clarke zawsze robiła wszystko, żeby nie stała jej się krzywda. Czy to chodziło o jakieś przypadkowe skaleczenie, nieznane jagody, czy nawet prowadzenie Rovera. Madi obserwowała, jak jej przybrana matka zwłaszcza teraz poświęca się dla jej dobra. Przeszła jej przez głowę myśl, że może powinna zrobić dla niej to samo.

- Madi... - zaczęła Strażniczka Płomienia.

- Chwila - przerwała jej. - Co się stanie z Clarke, jeśli tego nie zrobię?

Gaia wymieniła z Bellamym szybkie spojrzenia. Mężczyzna wymusił na swojej twarzy uspokajający uśmiech.

- Madi, nie chcę cię tym obciążać. Gdyby istniał jakikolwiek inny sposób, to bym go wykorzystał. Ale tylko tak powstrzymamy tę wojnę. Uratujemy dolinę, twój dom i moich przyjaciół. - Mówiąc to, zbliżał się do niej powoli, nie chcąc jej spłoszyć. - Tak uratujemy Clarke.

Madi czuła cisnące się jej do oczu łzy. Jej instynkt samozachowawczy kazał jej uciekać. Bała się, nie zamierzała tego ukrywać. Ale w ciągu ostatnich dni widziała zbyt dużo razy, kiedy Clarke była w niebezpieczeństwie. Jeśli mogła temu zapobiec, musiała to zrobić. Spojrzała na trzymane przez Gaie pudełko i lekko skinęła głową. Zauważyła, jak oboje odetchnęli z wyraźną ulgą.

***

Gaia wytłumaczyła jej na szybko podstawy bycia komandorem. Po przyjęciu przez nią płomienia, poprzedni dowódcy się z nią skontaktują. Cokolwiek to miało znaczyć. Zapewniła ją, że duch sam nią pokieruje, ale warto, żeby miała w pamięci jakieś dobre wspomnienie. Tak na wszelki wypadek. Nie pocieszyło to Madi, ale starała się trzymać dzielnie. Zwłaszcza, gdy Gaia nakazała ogłosić wybór następnego komandora. Nie było już odwrotu.

The 100:  HistorieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz