11. Camerons Childhood

947 66 1
                                    

Na statku cała załoga zebrała się aby pożegnać oficjalnie poległych członków. Kapitan stał ściskając w rękach kapelusz. Panowała cisza, którą usiał przerwać i wypowiedzieć to, co konieczne. Pierwszy raz miał taką sytuację. Ktoś z jego załogi zmarł i nie powróci, aby ujżeć światło dzienne. A wszystko to jego wina. To on wydał rozkaz zejścia na ląd i puścił Melody samą. Teraz i ona przepadła. Ale zasada kodeksu mówiła jasno. Nie czekamy na niepewnych. Ścisnął kapelusz jeszcze mocniej na myśl, że straci dwie tak drogie mu osoby.

-Zebraliśmy się tu, drogie psy morskie, aby uczcić pamięć Gleena Collinsa, Williama Norwicha i Matta Espinosy, który był szczególnie drogi mojemu sercu. Zginęli jak na prawdziwych piratów przystało. Dla morza byli stworzeni i w morzu się znajdują teraz- mówił i czuł coraz większą gulę w gardle.- Chcę również oświadczyć, że nie ma z nami Melody Modyford, która poświęciła się imieniu całej załogi, aby odwrócić uwagę wroga- usłyszał w tłumie ciche szepty.- Pomimo ciężkiego początku- mówił dalej kapitan.- bardzo dobrze wywiązywała się ze swoich obowiązków na statku, aż do samego końca. Uczcijmy teraz minutą ciszy, tych którzy nie mogą płynąć z nami w dalszą podróż. Na zawsze pozostaną w naszych sercach. Amen.

-Amen- odpowiedzieli pozostali i spuścili głowy, aby okazać szacunek zmarłym.

-Co tu tak cicho?- przerwała rytuał przemoczona blondynka. Ciężko dyszła po długiej wspinaczce na pokład statku. Najpierw dopłynęła, a później czekała na nią następna przeklęta lina do pokonania. Cieszyła sie jednak, że jeszcze nie odpłyneli i zdążyła na czas.

-Melody!- krzyknęła Joyce i rzuciła jej się na szyję.- Ty żyjesz!

Oczy wszystkich skierowaly się w kierunku zamieszania. Każdy bez wyjątku udał się w kierunku ocalałej aby ją uściskać. Tylko jeden przystojny brunet ruszył do swojej kajuty, aby pogrążyć się w żałobie po stracie aż trzech członków załogi.

***


To był dla niego cios. Nigdy wcześniej nie zdawał sobie aż tak bardzo sprawy ze swojej odpowiedzialności nad tymi ludźmi. Jedna decyzja może pozbawić kogoś życia. Trzasnął drzwiami i cisnął płaszcz na łóżko. Z gniewem wbił się w krzesło i uderzył pięściami o biurko tak mocno, że aż posypały się z niego mapy. Przetarł dłonią zmęczone oczy i przez chwilę zacisnął palce w oczodołach.

W ciemności zobaczył twarze zmarłych członków załogi i Jego. Matt był tak oddanym służbie piratem. Nie raz miał wrażenie, że go niedocenia, ale przecież to był tylko przełożony. Jego oczy śmiały się za każdym razem gdy go chwalił i zlecał co raz to trudniejsze zadania. Za każdym razem był przy nim, nawet w tych najbardziej przejmujących chwilach.

Stał za jego plecami jak cień. Każde światło, aby jaśnieć musi mieć swój cień, a im jaśniejsze jest światło, tym ciemniejszy jest cień. Oboje rozwijali się razem przez te kilka lat znajomości. A teraz światło straciło swój cień. Idealna równowaga yin yang została zachwiana i nigdy nie wróci do normy.

Cameron zaczął gasnąć w oczach. Kolejne dni były dla niego katorgą. Prawie nie jadł i nie pił. Zamknął się w sobie tak szczelnie, że nikt nie był w stanie skruszyć grubego muru jakim się odgradzał od otaczającego go świata. Zachowywał się jak robot bez uczuć. Spał i wydawał konieczne polecenia. Robił co musiał, a wszystko ze świadomością, że Matt już nie powróci i nie ożywi całej atmoswery swoim donośnym, wesołym śmiechem.

Najgorsze były noce. Cały czas śnił mu się jeden i ten sam koszmar. Budził się nad ranem spocony i z krzykiem. Widział śmierć przyjaciela kilka razy w ciągu trzech dni. Za każdym razem miał ten sam pusty wyraz twarzy i gasnące oczy z każdą sekundą bardziej nieprzytomne i zamglone. Tego wieczoru postanowił nie narażać się na powtórkę z tej jakże nieprzyjemnej rozrywki i wyszedł na pusty już pokład. Cała załoga zdawała się jakby nie dostrzegać różnicy w funkcjonowaniu na statku. Każdy żył własnym życiem i zapewne teraz przewracał się na drugi bok donośnie pochrapując.

Tortuga- Cameron DallasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz