Gdy nastał poranek cała załoga kotłowała się już na statku gotowa do odpływania. Na pokładzie panował istny harmider, wszyscy przekrzykiwali się nawzajem i biegali zastresowani. Tylko jeden spokojny brunet stał obok steru na balkonie i opierał się o barierkę. Jego długi płaszcz sięgał do połowy ud i zakrywał bufiastą, białą koszulkę. Ciemne spodnie wpuszczone w brązowe buty wysokie do kolan u góry zdobił ciężki pas z kilkoma klamrami i pistoletami. Na głowie dumnie prezentował się trójkątny kapelusz kapitana. Cameron ogarnął wzrokiem cały pokład i zwrócił się przez ramię do swojego przełożonego.
-Wszyscy na statku, panie Espinosa?- zapytał jakby od niechcenia.
-Aye, aye panie kapitanie! Wszycy są!- odpowiedział żywiołowo niski blondyn.
-A proch?- dopytywał kapitan.
-Cała prochownia zapełniona kapitanie!- zameldował Espinosa.- Żywność jest, woda też, wszystkie liny sprawdzone, żagle sprawne.
-A rum?
-Podwójna ilość, kapitanie!
-I tak ma być- uśmiechnął się Dallas.
Po raz ostatni zaszczycił spojżeniem swoją ukochaną White Moon, po czym włożył do ust dwa palce i głośno zagwizdał. Wszystkie oczy zwróciły sie ku górze. Każdy patrzył wyczekująco na kapitana i nikt nie odważył się szepnąć ani słówka. Bali się nawet za głośno oddychać. Cameron zadowolony ze swojego autorytetu wśród załogi wydał z siebie pomruk zadowolenia. Wyprostował się, uniósł dumnie głowę i wypiął pierś do przodu. Patrzył na nich z góry i zaczął przemawiać.
-Witam was leszcze, płocie i inne morskie paskudztwa na moim statku. White Moon jest moja i tylko moja, a więc chciałbym napomknąć, że obowiązują tu moje zasady! Niech nikt nie waży się nawet podrapać po tym swoim pirackim, brudnym tyłku bez mojego cholernego pozwolenia! Macie się do mnie zwracać kapitanie Dallas, czy wyrażam się jasno?!
-Aye, kapitanie Dallas!- odpowiedzieli chórem.
-No to się cieszę niezmiernie- powiedział i wsadził kciuki za pas.- W razie mojej nieobecności, przedstawiam pana Espinosę odpowiedzialnego za pożądek na statku. Jakieś pytania? Nie? A zatem pozwólcie, że zdradzę wam cel naszej następnej podróży, psy! Ruszamy... na Tortugę!
Cała załoga zaczęła głośno wiwatować i wykrzykiwać słowa zachęty do rejsu. Każdy naprawdę napalił się na podróż w kierunku Mekki piratów. Tortuga to piracka Sodoma i Gomora Nowego Świata. Działo się tam dosłownie wszystko. Gwałty i kradzierze były na porządku dziennym, ale nikt się tym nie przejmował, bowiem każdy pirat, jeśli jest prawdziwym piratem, nie przejmuje się innymi i dba tylko o swój interes. Taką zasadę wyznawał kapitan Cameron Dallas, książe Oceanu.
-Żagle na maszt i kurs prosto jak w mordę strzelił, panie Espinosa, a jeśli coś pójdzie nie tak to osobiście przejdę się do tego kto zawinił i będzie leciał zgodnie z naszym kursem- oświadczył Cameron z rękami złożonymi z tyłu.
-Się robi! Słyszeliście kapitana?! Żagle na maszt i pruć do przodu z całą siłą!- wydawał polecenia Espinosa.
Po kilku godzinach byli już na otwartym morzu. Espinosa cały spocony kręcił się po pokładzie i wydawał polecenia. Próbował dopilnować, aby każdy sumiennie wykonywał swoje obowiązki. Był niezwykle dokładny i pracowity, a to Cameron cenił sobie w nim najbardziej. Sam kapitan natomiast siedział w swojej kajucie i i studiował mapę, którą dostał od Nasha. Niestety, dwojąc się i trojąc nie mógł pojąć, jak ją ułożyć.
-Przecież ta mapa to jakieś pierońskie puzzle!- wykrzyknął i złapał się za włosy.- Przysięgam Grier, stary koniu, że jak cię dopadnę to zostaną z ciebie strzępy!- bluzgał i przeklinał tak jeszcze chwilę, aż ten przemiły monolog przerwał nagły huk otwieranych drzwi.
CZYTASZ
Tortuga- Cameron Dallas
FanfictionHistoria córki gubernetora Jamajki i potęgi portowej XVII wiecznej Anglii Port Royal. Osiemnastoletnia Melody wyrusza w podróż swojego życia, aby poczuć chcoć trochę wolności i niezależności. Niestety statek, na który trafia to piracka łajba kapitan...