Tej nocy w Port Royal było nadzwyczaj głośno i radośnie. Miasto będące potęgą portową XVII wiecznej Angli tętniło życiem. Do ciemnego, oświetlonego zaledwie kilkoma latarniami portu wciąż zawijały i odbijły różnego rozmiaru i przeznaczenia statki. Od wielkich okrętów handlowych po małe, prywatne łódki należące do bogatszej części społeczeństwa. Śpiew mew i rybitw błądzących po lazurowym niebie Karaibów zatsąpiły wesołe pieśni, gwar rozmów i gardłowe śmiechy dochodzące z okolicznych gospod. Słona woda też jakby spokojniejsza leniwie szumiała u brzegów portu, a księżyc w kształcie wielkiego rogala odbijał się od jej tafli, jak od ogromnego, zlewającego się z granatowym niebem zwierciadła. Gdzieniegdzie słychać było małego świerszcza grającego swoją własną melodię i kroki strażników patrolujących wejście do portu. Drewniane, czasem spruchniałe deski skrzypiały żałośnie pod naciskiem ciężkich, skórzanych buciorów. Następowała zmiana strażników, więc można było się domyśleć, że nadchodzi północ.
W jednej z pięknych, białych willi przykrytych czerwoną dachówką mieszkał gubernator wyspy- Thomas Modyford wraz ze swoją jedyną córką, żoną i służbą. Jednak jeszcze nie cały dom był pogrążony w ciemości, a nie wszyscy domownicy oddali się w objęcia snu. W jednym z pokoi na piętrze wciąż paliły się świece. Melody, córka gubernatora siedziała na łóżku z posępną miną. Od dłuższego czasu nie mogła spać, a wszystko to z powodu ojca, który z uwagii na wiek dziewczyny coraz bardziej naciskał na małżeństwo. Codzień w progu willi stawali coraz to nowsi i bardziej zamożni przedstawiciele płci przeciwnej zabiegający o jej względy. Każdy tak samo nadęty i tak samo nudny. Obiecywali jej złote góry, kosztowności, piękne suknie, wieczny dobrobyt oraz spokojne życie u swego boku. Ale ona tego nie chciała. Wszystkie te rzeczy miała tutaj, w domu. Chciała smakować świata, odkrywać, podróżować, a nie siedzieć i wychowywać jakiemuś aroganckiemu burakowi gromadkę tak samo zapatrzonych w siebie bachorów i nie móc nawet wyjść z domu. Marzyła o wolności i niezależności.
Skrzyżowała ręce na piersi i przymknęła oczy. Jakże cudownie byłoby wyrwać się z tej rutyny i wylecieć z rodzinnego gniazda niczym piękny ptak. Niestety, Melody czuła się raczej jak nieopierzone pisklę. Małe, nieporadne i zagubione w brutalnym świecie drapieżników czekających tylko na okazję aby schrupać słabszych. Sięgnęła ręką do szyi gdzie znajdował się mały naszyjnik z zawieszką w kształcie statku, który dostała kiedyś od swojego dziadka.
Johnatan Modyford był wielkim, szanowanym żeglarzem angielskiej floty. Miłował swoją wnuczkę, jak nic innego na świecie. Niestety pewnego dnia wypłynął na wielkie morze i słuch o nim zaginął. Pewnie padł łupem korsarzy lub piratów. Melody pogodziła się z tym, że nigdy więcej go już nie zobaczy. Cieszyła się też, że zmarł tak jak zawsze o tym marzył, jak prawdziwy kapitan statku. Pozostał z oceanem, aż do samego końca. Gdy była jeszcze mała dziadek siadał na bujanym fotelu stojącym w kącie salonu i klepał kolana. To był dla niej sygnał, że czas na opowieść. Wdrapywała się na kolana starszego człowieka, bawiła się jego siwą, długą brodą i słuchała historii o syrenach, piratach, morskich potworach i wielu innych stworzeniach, które dziadek spotkał w czasie swoich podróży. Mała Melody zawsze słuchała z zainteresowaniem chłonąc każde słowo wypowiedziane przez starca. Teraz wiedziała, że coś takiego jak syrena czy morski potwór to bajka wymyślona przez niego, ale zawsze miło wspominała tamte długie wieczory spędzone na słuchaniu.
Nagle naszła ją szalona myśl. A co gdyby tak... Dziewczyna gwałtownym ruchem zrzuciła z siebie pościel. Podniosła się i opuściła nogi na podłogę. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł przez całe jej ciało gdy nagie stopy zetknęły się z chłodną posadzką. Wstała z łóżka i podeszła do okna. Zerknęła na granatowe niebo pokryte niezliczoną ilością małych, migoczących punkcików. Kochała patrzeć w gwiazdy, a ta noc była wyjątkowo piękna. Oparła się o parapet i wciągnęła do nosa zapach morskiej bryzy pomieszany z jadłem i alkoholem. Port Royal nigdy nie śpi. Zgrabnym ruchem przeszła za parawan. Z szafy wyciągnęła najpraktyczniejszą suknię jaką miała, a na nogi wdziała wygodne pantofle bez obcasu. Kręcone blond włosy upięła w wysokiego koka aby nie plątały się pod wpływem wiatru. Zamknęła szafę i sięgnęła po pióro. Z szuflady wygrzebała jeszcze stary kompas dziadka oraz kartkę pożółkłego papieru. Rozprostowała ją w miarę możliwości i zaczęła skrobać stalówką pisząc w pośpiechu.
Port Royal, 24 czerwca 1662
Drogi ojcze i kochana matko!
Tej nocy podjęłam decyzję. Nie pasuję do waszego świata, tak jak wy nie pasjecie do mojego. Nie mogę już patrzeć na wszystkich adoratorów, których dla mnie sprowadzacie. Chciałabym w przyszłości wyjść za mąż, lecz z miłości, nie rozsądku. Udaję się więc w poszukiwaniu przygód i nowych doznań. Mam nadzieję, że moje postanowienie nie przyspoży wam wielu kłopotów. Kocham was oraz całą służbę.
Wasza Melody.
Włożyła list to koperty i kilka razy skropiła ją lawendową perfumą. Mała łza spłynęła po jej policzku i wsiąknęła w list. Melody czym prędzej otarła twarz. Chciała byc twarda i nie okazywać strachu, ale mimo wszystko zostawiała w tym miejscu całe swoje życie. związała pościel w jedną, długą linę i przwiązała ją do łóżka. Sprawdziła, czy aby napewno da radę zejść na dół bez żadnego uszczerbku na zdrowiu i przerzuciła prowizoryczną linę przez okno. Przełożyła nogę przez parapet i westhnęła. Zaraz potem druga noga poszła w ślad za pierwszą, aż w końcu cała dziewczyna znalazła się poza pokojem. Gdy skoncentrowana Melody spuszczała się po białym materiale dostrzegła kątem oka spadającą gwiazdę przecinającą niebo. "Chciałabym przeżyć niezwykłą przygodę" - pomyślała życzenie i kontynuowała wędrówkę. W końcu zetknęła się z podłożem wyścielonym zieloną, miękką trawą. Teraz już nie ma odwrotu.
Zadarła wysoko głowę i uniosła dumnie podbródek. Ruszała na podbój świata, musiała dobrze wyglądać.
Jej jedyny problem polegał na tym, że nie bardzo wiedziała gdzie ma się udać. Wybór padł więc na port. Szła krętymi, wąskimi uliczkami miasta, aż dotarła do drewnianych pomostów łączących morze z lądem. Stanęła i rozglądnęła się uważnie w poszukiwaniu strażników. Czysto. Pewnie oni też chcieli się trochę zabawić i zrezygnowali z obowiązków na rzecz dobrej zabawy. W sumie nie przeszkadzało jej to. Jeden problem mniej na głowie. Wybrała na chybił trafił jeden z około stu statków cumujących w porcie i wdrapała się na niego. Wyglądał na raczej solidną robotę, był ogromny i napewno robił niemałe wrażenie na każdym kto tamtędy przechodził. Gdy już była na pokładzie rozejżała się dookoła. Beczki, poplątane liny, cedrzyki, miotełki, armaty, kilka kul, worki z prochem, gdzieniegdzie kilka ubrań i para brudnych, dziurawych butów z przetartymi podeszwami. Ogólnie jeden wielki haos i artystyczny nieład, ale Melody cieszyła się tym widokiem. Było tak inaczej w porównaniu z jej pięknie ułożonym, zawsze czystym domem, w którym służba dbała o każdy detal. Było po prostu inaczej. Wzięła jedą z lamp wiszących tuż obok zejścia pod pokład i odpaliła ją. Zaciekawiona dalszą częścią statku zeszła po schodach pod pokład i zobaczyła pomieszczenie pełne hamaków zapwne posłań dla załogi. Usadowiła się w jednym z nich i poczuła jak nagle ogarnia ją zmęczenie.
CZYTASZ
Tortuga- Cameron Dallas
FanfictionHistoria córki gubernetora Jamajki i potęgi portowej XVII wiecznej Anglii Port Royal. Osiemnastoletnia Melody wyrusza w podróż swojego życia, aby poczuć chcoć trochę wolności i niezależności. Niestety statek, na który trafia to piracka łajba kapitan...