Rozdział 6. Albo mi zaufasz, albo on zginie

651 45 20
                                    

[POV Sasuke]

— Sasuke! — Usłyszałem i skierowałem wzrok na wejście do pomieszczenia.

Naruto wbiegł przed mojego klona, którego stworzyłem by zaatakować z zaskoczenia. Oberwał kunaiem rzuconym przez mojego brata. Przerażony obrotem spraw nie mogłem się poruszyć. Zobaczyłem jak Itachi podbiega do niego.

Opamiętałem się i rzuciłem na Itachiego z kataną. On wyciągnął w moim kierunku otwartą dłoń i powiedział chłodno:

— Jeśli chcesz, by on przeżył musisz mi teraz zaufać.

Stanąłem jak wryty.

— Co ty mu zrobiłeś?! — krzyknąłem.

— Oberwał kunaiem podpalonym Amaterasu, którym chciałem odwołać twojego klona — powiedział majstrując coś przy ranie Naruto.

Dalej trzymając wyciągniętą w jego kierunku katanę zapytałem:

— Jak to? Wiedziałeś, że to klon?

— Oczywiście, przecież w ciebie bym nie rzucił — odparł dalej zajęty badaniem rany.

— Że co?! — warknąłem.

Zawahał się.

— Potrzebuję twoich oczu, jakbym cię tym zabił straciłbym je — odparł.

— Co mu jest? — zapytałem podenerwowany.

— Amaterasu zniszczyło jego centralne więzi chakry, on umiera. Ugasiłem płomienie, ale zniszczenia są bardzo duże — odparł.

— Po coś tu przyszedł idioto! — warknąłem na nieprzytomnego Naruto.

— Mnie też to nie cieszy, musimy przełożyć naszą walkę — powiedział patrząc na mnie.

— O czym ty mówisz? — warknąłem.

— Jedyną osobą na świecie, która może go uratować jest Tsunade, a jedyną osobą która wie jak to zrobić jestem ja. — Patrzył na mnie chłodnym wzrokiem oczekując mojej reakcji.

— Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę? — zapytałem.

— Albo mi zaufasz, albo on zginie — odparł szybko.

Zawahałem się. Albo zaufam mordercy mojej rodziny, osobie, którą chce zabić od kiedy miałem 8 lat, albo osoba, którą kocham umrze. Co to za wybór?! Do jasnej cholery, po co ja się godziłem, by Naruto ze mną szedł, mogłem wziąć kogokolwiek od Orochimaru. To nie, uległem temu idiocie. Przez prawie 3 lata skutecznie tłamsiłem w sobie uczucia do niego, a chwilę przed pojedynkiem z bratem zachciało mi się romansów. Jaki jestem beznadziejny. Mogę, albo zabić brata i stracić Naruto, albo zaryzykować i mu zaufać. Co jest dla mnie ważniejsze? Sam Itachi kazał mi pogłębiać nienawiść i zapomnieć o miłości. A teraz mówi bym mu zaufał. No ale ten młotek chciał mi pomóc, zasłonić swoim ciałem mnie, nie mogę go zostawić...

Szybkim ruchem schowałem katanę i powiedziałem:

— Ruszajmy.

Itachi wstał i podniósł Naruto, który ledwo oddychając krwawił z rany, w której ciągle znajdował się kunai. Pochwyciłem blondyna i przerzuciłem go przez ramię uważając by nie pogłębić rany.

Wybiegliśmy z budynku i razem skierowaliśmy się do Konohy. Słońce było już za połową swojej drogi na niebie i zmierzało ku zachodowi. Od wioski dzieliła nas przynajmniej godzina drogi. W duchu modliłem się by Naruto to przeżył. Jakbym miał stracić Naruto i jednocześnie opcję zemsty na bracie nic by mnie już nie trzymało na tym świecie. Itachi w pewnym momencie zaczął ostro kaszleć. Spojrzałem się na niego kątem oka. Nie mogłem zapominać, że to mój wróg, muszę go zabić. Jednak instynktownie gdy ujrzałem krew wyciekającą z jego ust zapytałem:

SasuNaru - Sprowadzę cię, czy tego chcesz czy nieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz