Shane
– Witaj Shane.
Zacisnąłem swoje dłonie w pięści, a usta zasznurowałem w cienką linię. Jego widok przypomniał mi, jak bardzo go nienawidziłem. Był ostatnią osobą, której bym się tutaj spodziewał. Zacisnąłem mocniej swoje dłonie, przez co moje knykcie znacznie pobielały.
Przede mną stał John Hudson. Mężczyzna, który adoptował mnie i Mię.
– Po co przyjechałeś?
– Matka się o ciebie martwi – odparł, podchodząc bliżej mnie, przez co dzieliły nas tylko centymetry. – Może byś nas zaszczycił swoją obecnością?
– Nie mam czasu na spotkania rodzinne –warknąłem, zakładając ręce na piersi. – Mam dużo pracy.
– Czyżby znowu cię serduszko ruszyło na widok córki Megan White? – zacisnąłem mocniej szczękę i miałem wrażenie, że zaraz wszystkie moje zęby rozkruszą się w drobny mak. – Och, no nie mów, że serio ruszyła cię obecność najstarszej z córek White.
– Wynoś się, stąd – warknąłem i podszedłem wolnym krokiem do mężczyzny, stając parę centymetrów przed nim. – Nie przyjeżdżaj tutaj więcej, nie chcę cię widzieć.
Mężczyzna zaśmiał się gardłowo i złapał się za brzuch.
– Poczucie humoru Ci się poprawiło, synu.
– Nie nazywaj mnie, kurwa, swoim synem. Nie jestem nim i nigdy nie będę! – krzyknąłem wprost w jego twarz, przez co szatynowi zszedł uśmiech z twarzy i zastąpiła go surowość oraz obojętność.
Odkaszlnął, napinając swoje mięśnie. John odsunął się o parę kroków w tył, przerywając nasz kontakt wzrokowy. Odwrócił się tyłem do mnie, a ja zmniejszyłem uchwyt swoich dłoni, przez co opadły wzdłuż mojego ciała.
Mimo że nie pokazywałem tego, byłem zestresowany. Cholernie zestresowany. Wraz z obecnością John'a Hudsona, przychodziło istne piekło. Mój "ojciec" przywoływał ze sobą najgorsze koszmary i lęki ludzi. Był Panem własnego losu. Jeśli już pojawiał się w mieście, szło za tym najgorsze gówno, w jakie może wpakować się człowiek. Był nieobliczalny i destrukcyjny niczym bomba.
Bomba, która miała dopiero nadejść i zrujnować to, na czym nam najbardziej zależało.
– Nie przyszedłem tutaj, aby przekazać Ci o tym, że masz przyjechać do domu. Jest robota, którą musisz zrobić – prychnąłem na jego słowa i przeczesałem dłonią swoje brązowe włosy.
Oczywiście, że była jakaś robota do zrobienia. John Hudson zawsze ma jakiś interes, jeśli pojawia się w mieście.
– A co, jeśli tego nie zrobię? Nie pracuję dla ciebie.
Nie chciało mi się wykonywać jego rozkazów, dotyczących jakiejś brudnej roboty. Miał od tego ludzi, a nie mnie. Poza tym, ja również miałem dużo rzeczy na głowie. Nie mogłem zajmować się swoimi ludźmi i robotą, którą mi zleci. To nie tak działa.
– Nie masz wyboru – odwrócił się i wlepił we mnie swoje ostrzegawcze spojrzenie. – Masz dług do spłacenia. Czyżbyś zapomniał, co zrobiłem dla ciebie i młodej White? – jego kąciki ust ułożyły się w złośliwy uśmiech, a oczy tajemniczo rozbłysły. Zacisnąłem usta w wąską linie i cicho westchnąłem.

CZYTASZ
LOST SOUL [+18]
RomancePIERWSZY TOM TRYLOGII "HEART" ~ Bo teraz nie ma już dobroci. Jest zemsta. ~