Rozdział 11 - 65 dni do dnia zero

44 2 0
                                    

I'm going back to my roots

Another day, another door

Another high, another low

Rock bottom, rock bottom, rock bottom


Krajobraz zmieniał się drastycznie, z bogatych, dobrze urządzonych domków jednorodzinnych, bliźniaków, przez osiedla pięknych, wyremontowanych bloków, aż w końcu do starych, odrapanych kamienic. Londyn był tak różny w budynkach, ich stanie i wyglądzie, że nie widziało się tego, dopóki, tak jak my, nie przejechało się pół miasta. Gdy tylko wjechaliśmy w rejon, gdzie spędziłam przynajmniej połowę mojego dzieciństwa, automatycznie się skrzywiłam. To osiedle nie było najlepszym miejscem na wychowanie dziecka. Średnio co wieczór na podwórku odbywały się balangi, leciały przekleństwa i butelki, których potem nikt nie sprzątał. Całe to otoczenie było brudną plamą na tle tego jednak w jakiś sposób klimatycznego miasta. Nawet piękna pogoda nie poprawiała tego krajobrazu, wszystko wciąż wyglądało tak samo szaro, brudno i biednie.

Luke nawet słowem nie skomentował wyglądu otoczenia, nie powiedział też, że współczuje mi dorastania w takim miejscu, za co byłam mu wdzięczna, bo słowa współczucia w tak głupiej sprawie mogłyby tylko mnie bardziej zdenerwować. Jego twarz była równie neutralna, jakbyśmy jechali gdzieś na zakupy, a nie przejeżdżali przez osiedle mieszkań socjalnych.

— Który to budynek? — zapytał w końcu, tym samym przerywając ciszę, która zapadła, gdy ledwie tylko wsiedliśmy do samochodu.

— Drugi po lewej — odparłam.

— Mam nadzieję, że zastaniemy samochód w takim samym stanie, jak go zostawiliśmy — powiedział pół żartem Hemmings, z lekkim niepokojem oczekując mojej reakcji. Od razu dało się zauważyć, że próbuje trochę rozluźnić atmosferę, wydobyć mnie z mgły niepokoju i chociaż po części przywrócić dobry humor, nie był tylko pewien, czy robi to w dobry sposób i czy idzie w dobrym kierunku. Dlatego bez zawahania się podążyłam tą grą, nie chcąc zostawiać go w większej niepewności.

— Wiesz, wiele rzeczy mogę ci zagwarantować, ale nie tą. Mam nadzieję, że masz alarm w samochodzie i dobre ubezpieczenie.

— Ten alarm to momentami o kant dupy — stwierdził blondyn, parkując przy chodniku.

— Ile razy obudził cię w środku nocy?

— Tyle razy, że rozważałem wzięcie egzorcysty.

Od razu jak wyszliśmy z pojazdu, Luke zmarszczył nos, w reakcji na smród z pozapychanych studzienek.

— Widzę, usługi kanalizacyjne tutaj nie docierają — powiedział.

— Wiele rzeczy tu nie dociera. Tyle dobrego, że chociaż wszyscy mieszkańcy mają prąd. A przynajmniej ci, co mają pieniądze, by za niego zapłacić. — Wskazałam głową kamienicę, obok której zaparkowaliśmy. — To tutaj. Mieszkanie na parterze.

— Ono jest cały czas opłacane?

Pokiwałam głową.

— Na początku Carol robiła to bez pytania mnie, dopiero gdy dorosłam i się o to dopytałam, to się dowiedziałam, że oficjalnie mieszkanie wciąż należy do mnie i do mojej mamy. Nie wiem, jak ona to załatwiła, że przez tyle lat nie zostało przekazane komu innemu, ale jakoś tego dokonała.

— Wiesz, że kiedyś będziesz musiała je oficjalnie opuścić i to tak całkowicie?

— Wiem, ale póki cała ta sprawa trwa, nie potrafię. Gdy to wszystko się skończy, to to zrobię.

Million Dollar ManOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz