[4,0] - Lighthouse

119 18 38
                                    

19 czerwca 201x

Jimin nie miał pojęcia, co kierowało nim wczorajszej nocy.

Na pewno był pijany. I to bardzo mocno. Normalnie w życiu nie zgodziłby się na...

Na co on właściwie się zgodził? Na pojechanie z jakimś zespołem rockowym w trasę? Znając tylko jego wokalistę?

Przecież nawet Taehyunga nie znał. Wczoraj spotkali się po raz pierwszy od kilkunastu lat, a Jimin kompletnie naiwnie zgodził się na wszystko, co przystojny chłopak mu zaproponował. To było absurdalne.

A to, że Park właśnie starał się jak najciszej wyjść przez otwarte okno w kuchni, było jeszcze bardziej absurdalne.

Jimin przespał prawie cały dzień po tym, jak Tae odprowadził go pod dom. Przezornie poprosił chłopaka, aby rozstali się nieco wcześniej niż pod drzwiami, bo gdyby pani Park zobaczyła swojego syna w takim towarzystwie, to najpewniej rozpętałaby trzecią wojnę światową. Udało mu się mimo wszystko niepostrzeżenie przemknąć do własnego pokoju i położyć do łóżka, więc później dostało mu się jedynie za spanie do południa, a nie za wybycie na imprezę.

Jednak to była tylko jedna noc, a nie ponad dwa miesiące, na które Jimin planował zniknąć.

Zostawił mamie na stole w kuchni tylko krótki, napisany naprędce list, żeby przypadkiem nie zgłosiła jego zaginięcia na policję. Poinformował, że wyjeżdża ze znajomymi na wakacje i blokuje jej numer. Prosił, żeby go nie szukała, bo tak czy siak wróci, zanim będzie musiał wyjechać na studia. Wiedział, że wyjazd najprawdopodobniej kompletnie przekreśli go w oczach matki, ale podjął decyzję - zamierzał szaleć.

Czwarta nad ranem wybiła dokładnie w momencie, gdy Jimin stanął obiema nogami w ogródku, tuż obok swojego skrzętnie zapakowanego bagażu. Miał ze sobą plecak i sportową torbę z najważniejszymi rzeczami i ubraniami. Tae zapewnił go, że więcej nie będzie potrzebował, a nawet jeśli, to ktoś na pewno mu pożyczy albo po prostu się to dokupi. Park na wszelki wypadek zabrał też część swoich oszczędności, żeby chociaż starczyło mu na bilet do domu w razie, gdyby zespół Taehyunga zostawił go po drugiej stronie Stanów.

Zarzucił swoje bagaże na ramię i ruszył cicho w stronę bramki, przy okazji depcząc jeden z różanych krzewów. Na dworze dopiero świtało, a rosa zbierała się na źdźbłach trawy i liściach. Białe trampki Jimina na pewno zdążyły nabrać już zielonkawej barwy, a do tego nieco przemoknąć, przez co chłopak przeklął w myślach. Miał zrobić dobre, pierwsze wrażenie - brudne buty na pewno nie ułatwią mu zadania.

Taehyung wcześniej zarzekł się, że razem z resztą zespołu mogą podjechać pod dom Jimina, żeby zabrać go ze sobą, ale Park stanowczo odmówił. Na jego ulicy w nocy ciężko było o jakikolwiek samochód, a gdyby jakiś van zatrzymał się tuż pod ich oknem, jego matka na pewno by się obudziła. Dlatego poprosił Tae, żeby zaczekali na niego w miejscu, z którego mieli wyruszać - a padło na parking pod starym, zamkniętym sklepem niedaleko domu gitarzysty.

Część Brookville, w której mieszkał Jimin, była o tej porze martwa. W drodze pod sklep minął się tylko z jednym, bezpańskim kotem, grzebiącym w śmietniku. Starał się trzymać żwawe tempo, żeby przypadkiem się nie spóźnić i nie pogrzebać swojej szansy na wyrwanie spod spódnicy matki chociaż na te kilka tygodni. Kiedy wracał z Taehyungem z imprezy, był na tyle oszołomiony całą sytuacją, że nawet nie spytał go o numer telefonu ani żadne social media. Nie miał nawet jak się z nim skontaktować i upewnić, że faktycznie wyjeżdżają o piątej, a wskazówki jego zegarka nieubłaganie dawały mu coraz mniej czasu na dotarcie do celu.

Kiedy w końcu dotarł na osiedle, którego kompletnie nie znał, a właściwie stamtąd mieli wyjeżdżać, ze zdziwieniem stwierdził, że jego serce bije o wiele szybciej niż powinno i to na pewno nie z powodu szybkiego marszu.

Supine | VminOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz