11. Uśmiech

286 13 0
                                    

Jednak nie zrobiłam tego. Ceniłam sobie jego prywatność, ale nie miałam też siły na otworzenie oczu. Cała energia ze mnie wyparowała, a ja momentalnie zasnęłam.

___________

Obudził mnie okropny ból głowy. Promienie słońca z okna padały dokładnie na moją twarz, co nie dawało mi spokoju.
- Wody... Daj mi wody Ti...
- Proszę. - usłyszałam męski głos.

Bardziej wystraszyłam się tym, że prawie zawołałam moje kwami. Powinnam być bardziej uważna.
- Co ty tu robisz? Spałeś tu? - wymruczałam w stronę Czarnego Kota.

- Coś ty. Niedawno tu przyszedłem zobaczyć jak się czujesz, ale ciągle spałaś. Już dochodzi czternasta. - zaśmiał się.

Ta wiadomość nie ruszyła mnie z mojej wygodnej poduszki. Tak czy inaczej miałam dziś wolny dzień. Nie miałam nic innego do roboty.
- Ty mnie wczoraj przyniosłeś do domu? - spytałam niewyraźnie.

- Poniekąd tak. Spotkałem ciebie i Adriena po drodze. Sam nie był trzeźwy, więc poprosił, żebym cię wziął. - wytłumaczył mi chłopak. Odłożył butelkę wody na szafkę obok.

- A z nim wszystko w porządku? Wracał sam?
- Tak i spokojnie. Bezpiecznie dotarł do siebie. - odpowiedział lekko zestresowany.

- Mógłbyś mówić ciszej? Głowa mi pęka.
- Przepraszam. Rzeczywiście wczoraj zabalowałaś. - zaśmiał się po cichu.

Odwróciłam się w jego stronę z pytającą miną.
- Zrobiłam coś głupiego? Nic nie pamietam.

- Oprócz próby zaciągnięcia mnie do łóżka, to chyba nic. - wyszczerzył zęby, a mnie zatkało.

Wcisnęłam twarz w poduszkę najmocniej jak to było możliwe. Nie wiem czy było mi gorąco ze wstydu czy od ostatnich resztek alkoholu w moim organizmie.

- Powiedz mi, że my nie...
- Nic się nie stało, haha. - zaczął. - Udało mi się uwolnić od bardzo pijanej Marinette. Prawie od razu zasnęłaś.

Czarny Kot zachichotał. W dalszym ciągu siedział przy moim łóżku.

Po kilku minutach wylegiwania się, które cierpliwie wytrzymał blondyn, wstałam i ruszyłam do łazienki. Przechodząc przez pokój zatrzymałam się na chwilę przed lustrem.

Popatrzyłam na siebie krytycznym wzrokiem. Zupełnie takim samym jakim spoglądał na mnie niegdyś Luka. Przejechałam ręką po swoim brzuchu krzywiąc przy tym brwi.

- Mogę zjeść z tobą śniadanie? A raczej obiado-śniadanie? - zapytał mój gość z góry.

Zanim odpowiedziałam ponownie spojrzałam na swoje ciało, które pragnęło być piękne. „Piękne" czyli takie, żeby Luka lub ktoś inny je polubił.

  - Nie jadam śniadań, a obiady rzadko. Zwykle zjem coś tylko na kolację. - nie odrywałam wzroku od lustra.
- Jak to? To nie zdrowo. Kiedy ostatnio coś jadłaś? - spytał zaniepokojony. - Nie licząc wczorajszego wesela.

- Nie wiem... Może dwa dni temu? - wydawało mi się to całkowicie normalne. Może przez to tak źle przyjęłam wczorajszy alkohol.

Kot zwinnie zeskoczył na dół i stanął obok mnie.
- Musisz coś zjeść! Kto cię namówił na taką okropną dietę?!
- Nikt. To była moja decyzja. To znaczy... Luka zawsze powtarzał, że powinnam schudnąć. Wzięłam do siebie tą radę. - wytłumaczyłam. Na twarzy nie miałam wymalowanej żadnej emocji, ale w głowie błąkało mi się obrzydzenie, wstyd i krytyczność.

- „Radę"? On sobie chyba żartuje! Przecież ty jesteś... idealna. Musisz przestać, bo to się źle skończy! - chłopak stanął za mną i tak samo jak ja spojrzał w lustro.

Byłam już cała zarumieniona. Co miałam zrobić?
- Popatrz na siebie i się uśmiechnij, proszę. Chociaż raz. - polecił mi.

Niechętnie wykonałam polecenie. Wysiliłam się na sztuczny uśmiech. Nic to nie dało.
- Nie tak! Naprawdę się uśmiechnij.
Chwilę to trwało zanim dałam radę.

Przez moment patrzyłam na siebie zadowolona. Pierwszy raz od bardzo dawna. Potem wzięłam swoją twarz w dłonie zakrywając ją całą. Nie chciałam pokazać, że jestem cała czerwona.

🐞Miraculous : from wedding to weddingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz