☯ Część 3 ☯

386 22 13
                                    

Zane powiedział, że lepiej będzie, jeśli przestanę już brać tabletki.

Po pierwsze, antydepresanty już powoli zaczynają od środka wyniszczać mój organizm, co zauważa każdy (na szczęście tylko Zane wie o lekach), a po drugie, mówi, że lepiej mi zrobi ruch, którego teraz mi naprawdę brakuje. Wiem, że potrzebuję je odstawić, ale nie jestem w stanie. Gdyby nie one, spałbym cały dzień, nie wstawał W OGÓLE z łóżka, a może znów wróciłby mi dziwne myśli. Jednak zaczynają boleć mnie plecy i kości, więc to może być wina tabletek.

Z drugiej strony nie jestem w stanie nawet nic zjeść, więc mój brak sportu nie wpływa na moją wagę. A nawet i mam wyraźnie, że chudnę z każdym dniem. Mój strój zaczyna się robić za luźny, boję się, że reszta może to w końcu zobaczyć.

Na cmentarzu ostatni raz byłem w nocy, wcześniej rozmawiając z Kai'em. Nasza rozmowa nie została jednak upubliczniona reszcie. Cieszę się, że mam takiego przyjaciela, bo wiem, że wszystko, co mu powiem, naprawdę zostanie między nami.

Staram się w siebie wcisnąć jakiekolwiek kalorię, jednak śniadanie kompletnie nie chce mi wchodzić. Zdrowe odżywianie może się jebać. Boję się, że mój organizm się osłabi, stracę mięśnie, stracę siłę i będę łatwym przeciwnikiem do pokonania. A wiem, że to na naszych barkach stoi los Ninjago.

Ta presja jest czasami zbyt duża.

Naprawdę czasami chciałbym być normalnym. Być normalnym nastolatkiem, chodzić do normalnego liceum (ba, nie skończyłem żadnej szkoły, bo wywalili mnie ze Szkoły Dla Niegrzecznych Chłopców, a potem dołączyłem do reszty jako Zielony Ninja), żeby moim największym zmartwieniem była zła ocena w szkole za sprawdzian albo, że nie mogę sobie znaleźć dziewczyny.

Chociaż, z drugiej strony... Normalność to też ciężka sprawa.

— Chodź ze mną na dziedziniec — mówi do mnie Cole. kiwam spokojnie głową, chociaż nie mam na to najmniejszej ochoty. — może nawet dam ci fory.

— Ale jesteś łaskawy — prycham.

Jestem ubrany na tyle luźno, że nie muszę się przebierać. Cole wygląda, jakby też był gotowy do ćwiczeń, więc od razu kierujemy się na zewnątrz, gdzie już Jay ćwiczy wraz z Nyą.

Zazdroszczę im, że siebie mają. Może to głupie. Ale zazdroszczę im, bo mi niedane było tego przeżyć. Nawet nigdy oficjalnie nie zostaliśmy parą. A potem nagle, w ułamku chwili w jaskini staliśmy się dla siebie największymi wrogami. Była drugim wrogiem, z którym nie chciałem walczyć. Pierwszym, nie licząc mojego ojca.

Bo ona była Ciszą, diabłem schowanym wśród tłumu, choć zamkniętym z zamku przez wiele lat, a ja najgłośniejszym głosem ruchu oporu.

Ona była pod władaniem mojego ojca, ją mianował swoim dzieckiem, a ja byłem wrogiem — rywalem, którego trzeba zabić, by mógł zapanować prawdziwy terror.

— Kiedy ostatni raz ćwiczyłeś? — pyta spokojnie Cole. I to nie chodzi tylko o mój stan, czy wydarzenia ostatnich dwóch miesięcy. Teraz częściej trenuje sam, bo każdy wybiera inną porę. Mam wrażenie, że tylko ja się poddałem. Choć przecież ruch oporu się nie poddaje.

Jedank teraz nie ma już ruchu oporu.

Czasami mam wrażenie, że nie ma już nawet Lloyd Garmadona. Tego młodego chłopaka, który zdecydował się oddać serce. A to serce zostało pochowane razem z nią.

— Nie wiem — mówię. — nie pamiętam.

Ostatnimi czasy tylko leżę. Zmuszam się do regularnego picia. Czasami jest to tylko woda, czasami jakieś soki, byleby tylko spożywać chociaż trochę kalorii. Nie schodzę na posiłki, mówię, że zjem potem, ale w ostateczności o tym zapominam.

𝓢𝓽𝓻𝓪𝓽𝓪Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz