☯ Część 6 ☯

284 22 8
                                    

Internet to naprawdę wspaniałe miejsce. Teraz można kupić tam wyszło.

Istnieją lekarze-oszuści, którzy za pewną cenę są w stanie wystawić ci receptę na jakikolwiek lek, który tylko chcesz i w jakiej ilości. A na dodatek kompletnie anonimowo. Kontaktujesz się z takim lekarzem, podajesz mu jakie leki chcesz i ile ma być opakowań. On wypisuje receptę a po wpłaceniu wybranej przez niego sumy wysyła ci pięciocyfrowy kod. Ten kod to recepta w formie cyfrowej. Wystarczy tylko podać ten kod w aptece i dostaje się swoje leki bez problemu.

Chociaż, kobieta, która mnie obsługiwała wydawała się być zaskoczona, że sprzedaje właśnie antydepresanty Zielonemu Ninja. Proszę tylko w duchu, żeby nie wysłała tej informacji do jakiś portali plotkarskich. Nie wydaje mi się, że reszta chciałby dowiadywać się o tym właśnie przez takie strony. Chociaż wolałbym żeby się w ogóle nie dowiedzieli. Wtedy było dla mnie najwygodniej.

Zamykam się w swoich czterech ścianach, gdzie czuję się super bezpiecznie. Z kieszeni bluzy wyciągam dwa opakowania leków i chowam je do szuflady, kiedy opadam na łóżko ktoś puka do pokoju.

— Lloyd — zaczyna spokojnie Pixal, wciąż mówiąc przez drzwi. Otwiera delikatnie drzwi i wystawia głowę — Możemy pogadać?

— Coś się stało? Potrzebujesz pomocy? — Siadam na łóżku po turecku, chowając dłonie do kieszeni bluzy.

— Odnoszę wrażenie, że coś jest nie tak. Reszta ninja też to zauważyła.

— Wydaje wam się — zaczynam spokojnie. — Po prostu ostatnio ogarniam kilka spraw.

Nie prawda, nie załatwiam kompletnie nic, przez kilka pierwszych dni naprawdę mnie to irytowało, że nie jestem w stanie skupić się na pracy, nawet głupiej, tej papierkowej, ale teraz się do tego przyczaiłem.

— Zauważyłam też, że od jakiegoś czas chodzisz głównie z luźnych ciuchach.

— To tylko ubrania, Pixal. Zawsze można je zmienić.

Robotka wciąż stoi przy delikatnie otwartych drzwiach, jednak ich nie zamyka. Ale postanawiam to olać, bo to przecież nie jest takie ważne.

— Ninja się o ciebie martwią, Lloyd — mówi wciąż. Jej głos jest naprawdę spokojny.

— Nie ma o co. Wszystko jest przecież w porządku. Po prostu się pogodziłem z tym, że... — Ucinam. Zaciskam usta, modląc się, żeby głos nie zaczął mi drgać, bo potem kompletnie się rozpłacze, jak małe dziecko. Jak głupi nastolatek z burzą hormonów, których nie jest okiełznać. — Że jej nie ma i nie wróci.

Mogłem coś zrobić. Mogłem. Na pewno mogłem. Mogłem coś wymyślić żeby ją uratować, żeby była tu teraz koło mnie, a ja nie musiałbym wydawać pieniędzy na oszukane recepty, żeby jakoś funkcjonowania.

Zawsze mogło być jakieś rozwiązanie. Po prostu nie starałem się wystarczająco dobrze. Stałem, obserwując jak budynek się zawala, a ona ginie na moich oczach. A potem TO JA musiałem ją pochować, bo nie było nikogo z jej rodziny. Chociaż, może teraz jest ze swoimi rodzicami. Tymi prawdziwymi, nie z cesarzem i cesarzową. Wierzę, że tak jest, bo wcale nie była złą osobą i jestem pewien, że w ostatnich chwilach żałowała tego wszystkiego. A przynajmniej chcę w to wierzyć, bo nie jestem w stanie wyobrazić sobie, że mógłby się z nią stać coś złego. Gdziekolwiek jest, naprawdę chcę żeby była tam szczęśliwa, a wydaje mi się, że tylko jej rodzice dadzą jej to prawdziwe szczęście.

A co do funkcjonowania, wydaje mi się, że mój organizm zachowuje się coraz gorzej, jakby umierał od środka. Poza dziwną wysypką mam coś, co może przypominać siniaka, ale na pewno nie jest siniakiem. Boli o wiele mocniej.

— Jakbyś chciał pogadać, to wszyscy cię wysłuchamy. Nawet Mistrz Wu.

— Możecie przestać traktować mnie jak dziecko? — warczę w końcu zdenerwowany. — Zachowujcie się, jakbym miał, nie wiem, dziesięć lat. A nie mam. Nic mi nie jest, jak będę chciał sobie popłakać to przyjadę. — Zauważam jak na twarzy Pixal pojawia się zaskoczenie. Chyba nigdy nie widziała mnie aż tak zdenerwowanego, bo przecież od zawsze staram się być dość spokojny i zachować zimną krew. — Jak skończyłaś, to możesz wyjść. I zamknij za sobą drzwi.

Wychodzi, nawet się ze mną nie żegnając.

Naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego jestem tak wściekły na Pixal. Na resztę nawet też, bo pewnie wysłali Pixal, by ze mną porozmawiać, bo wiedzieli, że nic im nie powiem. Że będę odpowiadał jak zawsze, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.

Przez chwilę leżę jeszcze na łóżku, wpatrując się w całkowicie czysty sufit. Nikt już nie przychodzi do mojego pokoju i wydaje się, że nie przyjdzie. Podchodzę więc do okna, które otwieram tak szeroko, jak tylko się da.

Fakt, zdecydowanie schudłem za dużo, co nie sprzyja też mojej kondycji, ale nie straciłem całkowicie swoich mięśni. Coś mi jeszcze zostało, na tyle, że bez problemu jestem w stanie wejść na prosty, mały daszek, gdzie nie grozi mi całkowicie nic, nikt do mnie nie zagląda, a przynajmniej mogę pooddychać świeżym powietrzem. Czasami ktoś zobaczymy mnie z dziedzińca, ale kompletnie mnie to nie obchodzi, bo co chwila ktoś tu wychodzi na dach, żeby być wyżej nieba, ściągnąć słonecznych promieni z samej góry, jak najszybciej.

Wspomniane promienie zachodzącego już słońca delikatnie muskają moją twarz. Nie przejmuje się, że mógłbym spalić sobie twarz czy cokolwiek innego przez siedzenie na słońcu. Opalenizna jakoś nigdy nie chciała się mnie chwycić. Wszystko przyjmuje pomarańczowo-różową barwę, słońce zaczyna chować się za horyzontem.

Chciałbym być takim słońcem. Mieć możliwość schowania się i pojawić dopiero za dwanaście godzin, a i tak nie zwrócałbym na siebie uwagi, bo byłbym tylko słońcem.

— Lloyd! — Słyszę, więc z westchnieniem przenoszę spojrzenie na dziedziniec. Kai ma na sobie swój czerwono-czarny strój, który idealnie do niego pasuje. Mruży oczy, spoglądając na mnie i z dłoni robi sobie mały daszek. — Nie chcesz mi przypadkiem pomóc?

Przypuszczam, że wiem, o co chodzi, w przeciwnym przypadku nie miałby na sobie swojego stroju. Ostatnio każdy nosi coraz rzadziej, bardziej kiedy wychodzi na miasto w celach pracy, co teraz prawie w ogóle miejsca. A nocne patrole to jedna z tych rzeczy, za którą nikt nie przepada, więc najczęściej idzie się w dwie osoby, by szybciej spatrolować całe Ninjago City. Tym bardziej, teraz kiedy gdzieś jeszcze mogą chować się niezdendifikoiwani członkowie Synów Garmadona.

— Pewnie — odpowiadam.

— Weźmiesz północną części miasta, dobra? — pyta. W odpowiedzi wyciągam dłoń z wystawionym kciukiem na znak zgody i wskakuję do mojego pokoju, by przebrać się w swój strój.

Północ. Północy wschód i północy zachód. Czyli takie bardziej spokojne części miasta, gdzie nie ma zbyt większych zamieszek ani problemów.

Wydaje mi się jednak, że Kai nie potrzebuje pomocy. Najczęściej świetnie radził sobie sam. Chce jedynie wyciągnąć mnie z domu, bo twierdzi, że spędzam zbyt dużo czasu w swoim pokoju. No, w porównaniu do życia przed poznaniem Harumi, to zdecydowanie ma rację.

Mam wrażenie, że on wie, co się ze mną dzieje. Ale nie pomaga mi, bo jest pewien, że jestem na tyle silny, by poradzić sobie z tym sam.

Najwyraźniej nie jestem aż tak silny, jak mu się wydaje. 

𝓢𝓽𝓻𝓪𝓽𝓪Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz