☯ Część 11 ☯

259 21 13
                                    

Nie wiem gdzie lecieliśmy ani ile czasu, bo gdy tylko Ronin zasiadł za sterami, a ja pod ścianą, bo nie ma innej opcji, od razu zasnąłem. To było jak za mrugnięciem oka, dlatego dziwi mnie, że kiedy się budzę, jestem przykryty jakąś wielką bluzą polarową. Za duża na Ronina, a na mnie już na pewno. Szczególnie teraz.

— Wstała, Śpiąca Królewna — mówi spokojnie Ronin, kiedy ja zmęczony przecieram ociężałe powieki. — Chciałeś, żeby obudzić cię pocałunkiem, czy co? — prycha.

— Podziękuję — warczę, siadając po turecku na ziemnej remi R.E.X'a. Kiedy na niej spałem, udawała się wygodniejsza.

— Tak czy siak wstawaj. Jesteśmy na miejscu.

Maszyna Ronina ląduje właśnie na ziemi. Otwierają się ciężkie drzwi. Podnoszę cię z podłogi i od razu kieruję się za mężczyzną. Podaje mi zestaw lin, sam zabiera plecak z cała resztą, którą zabrał ze swojego sklepu.

— Gdzie jesteśmy? — pytam oschle. Ziemia wydaje się tu być bardziej nawilżona, a trawa zielona o wiele bardziej niż gdziekolwiek. A przynajmniej ja nigdy nie widziałem tak zielonej trawy. Zupełnie jakby było nieskalane ludzką obecnością, a my jesteśmy tu pierwszymi osobami. Nigdzie nie widzę nawet ścieżki, która mogłaby gdzieś prowadzić. Powietrze jest tu chłodne, jakby morska bryza ciągnęła się aż tu, chociaż nie widzę żadnej wody, żadnego morza.

Dwieście metrów od nas tylko stroma góra. A na górę mały budynek ze szpiczastym dachem.

— Jesteśmy na wyspie. To nie jest ważne gdzie — mówi. Kieruje się za R.E.X'a, więc idę za nim. Po tej stronie nie jest już tak kolorowo. Chociaż wciąż jest zielono. Po części.

Pojazd stoi na wzniesieniu, z którego widzę całą najbliższą panoramę. Nie interesują mnie jednak piękne lasy, gęste i zielone, ani łąka, na której pewnie rośnie mnóstwo kwiatków, a spalony teren, na którym kiedyś mogła znajdować się wioska, a może nawet małe miasteczko. Z mojej odległości nie wygląda na duże. W rzeczywistości może być jak część Ninjago City.

— Co to jest? — pytam w końcu, rucham głowy wskazując na spalone terytorium, które delikatnie rani mnie w serce. Jeśli to pożar (a tak na to wygląda) wolę nie myśleć o ludziach, którzy byli w swoich domostwach, ile musiało umrzeć, spłonąć. Wolę myśleć, że udało im się uciec.

— Mój dom — mówi spokojnie. — A raczej był. Kilkanaście lat temu. — Wzdycha. — Wychowałem się tam — Palcem wskazuje na jedne z odstających od reszty ruin. — Nie było mnie kiedy wybuchł pożar. Nikt nie potrafił go ugasić, więc pochłoną wszystko. Od tamtej pory nikt tu nie mieszka. Dlatego wszystko tu — Robi dłonią ruch dookoła nas, podkreślając, że chodzi o otaczającą nas naturę. — wygląda tak czystko. To miejsce zapomniane przez wszystkich.

— Ty pamiętasz — zauważam. — Więc nie jest zapomniane. Wszystko żyje, jeśli o tym myślimy i wspominamy. Tak mówi Mistrz Wu.

— Ja jestem nikim wśród milionów ludzi, którzy nie widzą o tym miejscu. A swoją drogą, te słowa Wu są czasami bez sensu. I sam wiesz, że nie do końca tak to działa. Jeśli coś jest martwe, to jest martwe. Nie ma jak tego ożywić. Albo kogoś — Wzdycha.

— Nigdy o tym nie mówiłeś. Skąd jesteś i w ogóle — przypominam spokojnie, nie mogąc oderwać wzroku od spalonych ruin. Czyli wygląda na to, że wszyscy odeszli wraz z płomieniami, cierpieli pośród żaru, a ogień pochłaniał ich duszę. Gdyby Kai i Nya tam byli, mogliby jakoś to powstrzymać, ale teraz to tylko głupie gdybanie, na które nie mam wpływu.

Rozumiejąc coś, odwracam się do Ronina, który wzrusza ramionami.

— Nie ma po co — zaczyna — Zresztą, każdy myśli, że mieszkałem w Styksie, więc tak jest lepiej. Nie lubię się chwalić swoją przeszłością. Nie lubię o niej myśleć, bo udaje mi się, że wtedy cierpię.

𝓢𝓽𝓻𝓪𝓽𝓪Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz