15. Rodziny się nie wybiera.

222 8 0
                                    

Do pokoju wszedł lekarz, przyglądając się papierom.
-Mogę zobaczyć męża?- Spytałam po raz kolejny. Mężczyzna podniósł na mnie wzrok znad okularów. Był wyraźnie zirytowany.
-Ile razy mam pani mówić, że go operują. Poza tym jest pani w ciąży i powinna teraz odpoczywać.- Orzekł zmęczonym głosem. Gdy usłyszałam to ostatnie zdanie, poczułam jak roznieca się we mnie ogień.
-Nie straciłam dziecka?- Spytałam podekscytowana.
-Nic mu nie jest. Krwotok był spowodowany stresem, ale nie wpłynęło to na dziecko.- Odparł. Mimowolnie się uśmiechnęłam.
-Powiadomimy panią, kiedy będzie pani mogła odwiedzić męża. Na razie walczymy o jego życie. Z kolei panią wypisałem do domu...-
-Nigdzie nie idę. Muszę tu zostać.- Przerwałam mu.
-Poza kilkoma siniakami i stresem nic pani nie jest, a opieka tu, w szpitalu nie jest darmowa.- Orzekł. Wstałam i podeszłam do lekarza.
-Proszę zrozumieć, ja nie mam gdzie się podziać...- Zaczęłam mówić.
-Z rodziny, zaleźliśmy tylko ojca pani męża. Przyjechał już i zabierze panią do domu.- Odparł wychodząc na korytarz. Stałam jak słup soli. Jeszcze kilka tygodni temu Joe mówił, że ja jestem ostatnią bliską mu osobą, a teraz okazuje się, że jego ojciec żyje. Wyjrzałam przez szparkę od drzwi, na korytarz. Przy recepcji stał mężczyzna. Średni wzrost. Lekko kręcone, brązowe włosy. Czysty, niebieski sweterek i eleganckie spodnie. Ogólnie zadbany. A z twarzy łudząco podobny do Josepha. Może to rzeczywiście jego ojciec. Nagle mężczyzna spojrzał w moim kierunku. Chyba zauważył, że mu się przyglądam bo ruszył do mnie.
-Dzień dobry. Jestem ojcem Josepha. Nazywam się Francisco Pascal, ale mów mi Frank.- Mężczyzna uśmiechnął się do mnie ciepło i wyciągnął w moją stronę rękę.
-Jestem Elena Pascal, miło pana poznać.- Uśmiechnęłam się do niego smutno. Cały czas martwię się o Josepha. W oczach mężczyzny, widać było zaskoczenie.
-Dużo się pozmieniało. Syn dawno się do mnie nie odzywał. Od kiedy jesteście małżeństwem?- Spytał powoli ruszając w stronę wyjścia.
-Mniej więcej dwa tygodnie.- Odparłam cicho. Po chwili wyszliśmy ze szpitala na parking. Stanęłam jak słup soli. Coś kazało mi się cofnąć do szpitala i czekać, aż Joseph się wybudzi. Pan Frank spojrzał na mnie.
-Wiem co czujesz. Joe to mój syn i też się martwię, ale teraz musimy mieć nadzieję, że będzie dobrze i zająć się tobą, lekarz mówił, że jesteś w ciąży.- Stwierdził spokojnie. Frank ma rację. Zamartwianie się i zaniedbywanie siebie, nie jest korzystne dla dziecka.
-Ma pan rację, ale gdy tylko zadzwonią ze szpitala, że Joe się obudził, zawiezie mnie pan do niego.- Powiedziałam.
-Oczywiście. Możemy już iść?-
-Tak.- Następnie wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy. Akurat było same południe. W Nowym Jorku o tej porze są największe korki.
-Gdzie pan mieszka?-Spytałam przyglądając się powoli mijanym budynkom.
-W zachodniej części Queens.- Odparł skręcając w jakąś uliczkę. Po kwadransie dojechaliśmy pod zwykły, murowany dom z dużą werandą na przodzie. Gdy wysiedliśmy z auta, z domu wyszła kobieta w średnim wieku, a za nią dziewczyna, która wyglądała na mniej więcej 10 lat. Frank uściskał kobietę i chwycił dziewczynkę za rękę.
-Eleno poznaj moją żonę Elizabeth i naszą córkę Amy.- Stwierdził mężczyzna.
-Elena Pascal. Miło panią poznać.- Powiedziałam wyciągając dłoń w stronę kobiety.
-Mów mi Liz.- Żona Franka uścisnęła moją dłoń.
A gdy spojrzałam na dziewczynkę, ta zawstydziła się i schowała za rodzicami.
-Zapraszam do środka. Zrobiłam kurczaka.- Stwierdziła Liz uśmiechając się do mnie ciepło. Następnie zasiedliśmy przy dużym, drewnianym stole. Choć nie miałam apetytu, musiałam coś zjeść.
-Joseph mówił, że nikt z jego rodziny nie żyje.- Powiedziałam spoglądając na Franka. Mężczyzna westchnął ciężko.
-Kupę lat temu, kiedy Joe był młody pokłóciłem się mocno z jego matką. Nasze drogi się rozeszły i do dziś nie wiem gdzie ona jest. Z kolei Joe, kiedy skończył college uciekł z domu do Los Angeles i nie chciał utrzymywać ze mną kontaktu. Liz to moja druga żona. W końcu mam rodzine.- Orzekł. W jego oczach widziałam ból, którego doświadczył wcześniej.
-Rozumiem, ja też straciłam całą rodzinę... zabił ich kartel. Joe zdążył uratować tylko mnie.- Odparłam spuszczając wzrok. Zapanowała niezręczna cisza.
-Od kiedy jesteś w ciąży?- Spytał nagle Frank.
-Dopiero kilka dni.- Uśmiechnęłam się szeroko.
-Moje gratulacje! Będziemy dziadkami, a Amy zostanie ciocią.- Siedząca obok mnie Liz uścisnęła mnie. Może wcale nie będzie tak źle? Tylko żeby Joe wyzdrowiał.
-Dziękuję.- Odparłam. Po kolacji posprzątałam z Liz,  a później Amy pokazała mi mój tymczasowy pokój.
-Łazienka jest na wprost. Mój pokój jest obok, a rodziców na dole.- Powiedziała cicho, spojrzała na mnie, lekko zawstydzona i zbiegła na dół. Z kolei ja weszłam do swojego pokoju. Był niewielki, w jasnych kolorach. Na środku, pod oknem stało drewniane łóżko. Na przeciwko łóżka było biurko, a po prawej od biurka duża, zapchana rzeczami szafa. Nagle usłyszałam kroki. Obróciłam się. To była Liz. Brunetka podeszła do mnie.
-Przygotowałam dla ciebie moje stare ubrania.- Stwierdziła kładąc stos rzeczy na łóżko.
-Dziękuje, to miło z twojej strony. W szpitalu dali mi tylko te stare dresy.- Zaśmiałam się, wskazując na ubranie, które miałam na sobie.
-Czuj się jak u siebie.- Powiedziała z uśmiechem Liz i wyszła. Wzięłam ręcznik i czystą piżamę. Następnie skierowałam się do łazienki, aby w końcu porządnie się wykapać. Weszłam pod prysznic i odkręciłam wodę. Ciepła ciecz opływała moje ciało. Cieszę się, że dziecku nic nie jest, ale gdybym tylko mogła, przyjęłabym całą krzywdę na siebie, która przydarzyła się Josephowi.

CDN

Dobry człowieku pamiętaj o gwiazdce 👉🏻⭐️

BodyguardOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz