▪︎ Rozdział 11 ‐ Wielka kłótnia w Wielkiej Sali ▪︎

157 15 7
                                    

— Czyli razem z Cedrikiem planujesz przyjęcie urodzinowe dla Claris — powiedział Floyd, bardziej do siebie, jakby próbował zrozumieć, to, co przed momentem usłyszał od Dorothy. — Świetnie, że dowiaduję się, o tym kilka dni przed urodzinami — parsknął, po czym wsadził sobie do ust duży kawałek ukrojonego kotleta.

Dorothy razem z Floydem siedziała w Wielkiej Sali, korzystając z chwili, w której nie było przy nich Claris. To był jedyny moment od kilku dni, w którym mogła w spokoju porozmawiać z Puchonem, bez ciągle wtrącającej się przyjaciółki.

— Znakomity pomysł — dodał z sarkazmem, w międzyczasie przeżuwając swój obiad. — Tylko, co jeśli Claris o wszystkim się dowie? Albo, ktokolwiek, jak się dowie? Przecież chcecie utrzymywać swoją relację w tajemnicy. Jak chcecie to zrobić, skoro razem organizujecie przyjęcie?

Wyczuwała pretensje w jego głosie, ale to zignorowała.

— Normalnie — odparła, nalewając sobie do szklanki schłodzonej wody. — Rozmawiamy, o tym na patrolach. Potem powiemy wszystkim, znaczy, ja powiem, że zorganizowałam wszystko sama. Cedric zgodził się na taki układ.

Spojrzenie Floyda było bardzo niezrozumiałe.

— Ech... Moim zdaniem, to powinniście odpuścić sobie to całe udawanie — mówił, a jego głos był zmęczony, jakby żałował, że przypadkiem się w to wplątał. — Powiedzcie wszystkim, że po prostu się pogodziliście i jakoś dogadujecie. To nie zbrodnia. Nikt was za to nie pobije.

— Jak ty to sobie wyobrażasz? — zapytała, pochylając się do niego nad stołem. — Po tylu latach nienawiści, nagle się pogodziliśmy? Ja ledwo w to wierzę, a jak inni mają uwierzyć? Poza tym już wymyśliłam, jak wszystkich do tego powoli przyzwyczaić, więc proszę cię, nie wtrącaj się w to. I tak przypadkiem się dowiedziałeś. Nie chciałam ci tego tak szybko mówić.

Puchon poczuł się nieco urażony, ale nie zamierzał, o tym dyskutować. Widział zdenerwowanie Dorothy i uznał, że zostawi to dla siebie. Rozmowa, o tym i tak nie przyniosłaby niczego dobrego.

— W porządku, już nic nie mówię. Uważaj, tylko żeby Claris się nie dowiedziała.

— O czym mam się nie dowiedzieć?

Oboje, jak poparzeni podskoczyli na siedzeniu. Floyd uderzył kolanem o stół, a Dorothy o mało nie wylała na siebie wody, kiedy obracała się za siebie, aby zobaczyć, od kogo dokładnie dochodziło to pytanie. Claris pojawiła się znikąd i na całe szczęście, usłyszała jedynie skrawek ich rozmowy.

— O prezencie urodzinowym, oczywiście — powiedziała prędko Dorothy, kopiąc Floyda pod stołem.

Chłopak syknął cicho z bóli i kiwnął głową, uwiarygodniając słowa Foxdort.

— Och, czyli już coś wymyśliłaś? Brawo, mówiłam, że ci się uda. — Uśmiechnęła się szeroko, po czym rozsiadła się koło przyjaciółki, niemal od razu nakładając sobie jedzenie na talerz. — Jestem taka głodna, że aż brzuch mnie boli. Te dzisiejsze zajęcia mnie dobiły. A najgorsze jest chyba to, że znów musiałam pracować w parze z tym Krukonem.

— Wiemy, przecież chodzimy razem na zajęcia — odparł lekceważąco Floyd, który zdążył się już zmęczyć jej obecnością.

— Do tego muszę napisać z nim wypracowanie z transmutacji — jęknęła, uderzając dłońmi o stół.

— Tak, to też wiemy. W końcu dostaliśmy to samo zadanie — burknął Puchon, patrząc na Claris z niesmakiem.

— Ach, no tak. Współczuję ci Dorothy — powiedziała nagle, zwracając się do przyjaciółki. — Chociaż sama nie wiem, komu bardziej współczuć. Że też musiałaś wylosować do pary Cedrica. Pewnie biedny jest teraz zrozpaczony.

Przy zachodzie słońca ~ Cedric DiggoryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz