Rozdział 14

123 8 1
                                    

    W szopie Hudsona panowała głucha cisza, którą przerywał cichy klekot projektora. Stara maszyna zacinała się co kilkanaście klatek, jednak mi to nie przeszkadzało. Nie była serwisowania od wielu dekad. Nawet gdybym miał sprawną rękę to wątpię, czy dałbym radę naprawić to przedpotopowe ustrojstwo, które lata świetności ma już dawno za sobą.

Swoją uwagę skupiłem na granatowej wyścigówce bezbłędnie pokonującej zakręty. Charakterystyczne auto sunęło po torze z niesamowitą gracją. Widziałem jak Hudson jest bezlitosny dla rywali. Narzucał im zbyt szybkie tempo, nie wszyscy wytrzymywali. Spoglądałem na ścianę z widocznym zainteresowaniem, chociaż tę taśmę widziałem już kilkaset razy i znałem ją niemal na pamięć. Za każdym razem byłem zachwycony stylem jazdy Horneta, jego zaangażowaniem i determinacją. Nie mogłem oderwać wzroku od samochodu z numerem 51, który właśnie przekroczył linię mety.
Widziałem jak młody, szczupły mężczyzna pospiesznie wysiada z wyścigówki. Na jego twarzy malowało się szczęście. Szybkim ruchem ściąga kask odsłaniając przy tym swoją czarną jak węgiel czuprynę. Tłum wiwatuje. Widać, że Hudson jest szczęśliwy. Cholernie szczęśliwy. Ja też taki byłem ...

Uśmiechnąłem się, chociaż w środku czułem się rozbity na milion kawałeczków.
Cicho westchnąłem, po czym powoli podniosłem się z krzesła, by zmienić taśmę. Poczułem charakterystyczny ból w kręgosłupie, który towarzyszy mi od mojego wypadku. Mimo upływu tygodni nie potrafiłem się do niego przyzwyczaić. Złapałem za kulę opartą o krzesło i wykonałem kilka niezdarnych kroków w stronę stołu znajdującego się pod oknem. Lewą dłoń zanurzyłem w dużym kartonie i złapałem za kolejną taśmę. Gdy podniosłem rękę, to okrągły przedmiot odbił się od blatu i spadł z hukiem na podłogę.

– Kurwa! – przekląłem pod nosem. Mimo długiej i bolesnej rehabilitacji moja lewa dłoń była tak słaba, że nie byłem w stanie utrzymać czegoś, co ważyło mniej niż kilogram. Zapaliłem niewielką lampkę i nerwowo rozglądałem się po podłodze. Nie mogłem znaleźć tej przeklętej taśmy. Było zbyt ciemno by ją dostrzec, żarówka dawała zbyt mało światła, aby dostatecznie rozświetlić pomieszczenie. Po kilku minutach dałem za wygraną. Nerwowo pchnąłem pudło w stronę okna i natychmiast poczułem silny ból w nadgarstku oraz łokciu. Szybko pożałowałem tego czynu.


   Byłem całkowicie sam w szopie należącej kiedyś do Hudsona. Charakterystyczny zapach mieszanki benzyny i oleju przypominał mi o jego obecności. Odruchowo rozejrzałem się wokół, jakbym szukał znajomej sylwetki mojego mentora. Niestety nie było po nim nawet śladu. Tak bardzo go potrzebowałem...

– Gubisz tempo, młody! – głos Hudsona ledwo przedzierał się przez warkot silnika. Starszy mężczyzna opierał się ręką o karoserię mojego samochodu. Rozgrzana i brudna wyścigówka kontrastowała z jego jasną koszulą i starannie wypraną granatową kurtką. Hornet posłał mi zza okularów karcące spojrzenie. Miałem wrażenie, że te charakterystyczne, błękitne tęczówki wpatrują się we mnie ze złością.

– Gadanie ... – wycedziłem lekceważąco przez zęby, po czym nacisnąłem pedał gazu i szybko ruszyłem przed siebie. W lusterku widziałem tylko, jak mój mentor kręci z politowaniem głową, a następnie znika w tumanach piachu i kurzu.

– Trzymaj się zewnętrznej! – przez radio głos Hudsona wydawał się dużo bardziej stanowczy. Tym razem słyszałem go o wiele wyraźniej. – Za bardzo ryzykujesz.

Mimo iż nie znajdował się w zasięgu mojego wzroku, to doskonale wiedziałem, że nie jest zadowolony z mojej postawy.

Trzeci zakręt był moją zmorą. Za każdym razem gdy go pokonywałem, to czułem jak tył mojego samochodu ucieka spod kontroli. Z trudem udawało mi się to opanować. Miałem wrażenie, że zaraz wpadnę w poślizg. Jakakolwiek usterka z mojej winy była nieodpuszczalna. Nie mogłem sobie pozwolić nawet na kilka dni opóźnienia. Musiałem sporo trenować przed nadchodzącym sezonem. Zbyt wysoko postawiłem poprzeczkę, jednak zawsze lubiłem wyzwania. Wygrana sporo kosztuje. Miałem zamiar wygrać w rywalizacji z młodym Weathersem i odebrać mu Złoty Tłok. Byłem tak zdesperowany, że spędzałem na torze więcej czasu, niż powinienem. Bez odpoczynku.

– Noga z gazu, Lightning! – Hudson grzmiał z jeszcze większą złością. –Zbyt późno zwalniasz! Jak ty do cholery jeździsz?

Nie mogłem się skupić na torze. Myślami wracałem do sytuacji sprzed kilku dni. Nie dawała mi ona spokoju. Pokonywałem dystans dużo wolniej niż zwykle, w dodatku nierównym tempem. Nie dziwiłem się, że mój trener jest wściekły. Dopiero złośliwe docinki w moją stronę przywracały mi trzeźwe myślenie.

Z okrążenia na okrążenie widziałem, że idzie mi coraz gorzej. Siedzieliśmy tu już od rana, a ja na trzecim zakręcie ciągle walczyłem z samochodem.

– Jeszcze jedno kółko i czas na nas – Odezwał się mój mentor. W jego głosie dało się wyczuć ulgę. Czyżby było aż tak tragicznie?

Zostały mi tylko cztery zakręty. Ostatnia szansa, by zrobić dobre okrążenie. Wziąłem głęboki oddech i po przekroczeniu linii startu wcisnąłem pedał gazu w podłogę. Szło mi całkiem nieźle, aż do tego przeklętego zakrętu. Zbyt późno zwolniłem no i stało się...
Poczułem, jak tył mojego auta ucieka, ale tym razem nie udało mi się opanować sytuacji. Pojazd obrócił się kilka razy, po czym spadł do głębokiego wąwozu pełnego kaktusów. W pewnym momencie poczułem mocne szarpnięcie. Huczało mi w głowie od uderzenia. Przez moment czułem jakby czas się zatrzymał.
Gdy kurz już opadł, to jakimś cudem udało mi się odpiąć pasy i wydostać z samochodu.

– Wszystko w porządku, Młody? – Nawet nie wiem kiedy Hudson znalazł się przy wąwozie. Powoli zszedł w dół po stromym zboczu. Gdy się zbliżył, to na jego twarzy dostrzegłem coś, czego nigdy u nie go nie zauważyłem.
Strach.
Hudson po raz pierwszy od dawna się bał.

– Nic mi nie jest... – sapnąłem. Szybkim ruchem ściągnąłem czerwony kask i ze złością rzuciłem go w stronę mojego samochodu. Trochę kręciło mi się w głowie, ale jakoś nie przejmowałem się tym faktem.
Hudson zmierzył mnie wzrokiem, jakby chciał się upewnić, że jestem cały i zdrowy.

– Na pewno? - Nie ustępował. Jego głos dziwnie drżał. Jakby nie był sobą.

– Tak – odparłem z obojętnością.
Obydwaj spojrzeliśmy na moją wyścigówkę. Przód czerwonego samochodu był całkowicie zniszczony. Hudson pochylił się nad wrakiem i zaczął uważnie oglądać uszkodzenia.

– Jebany głaz! – Nie dość, że nie wykonałem planu treningowego, to jeszcze rozwaliłem samochód.

– Chłodnica w kawałkach. Silnik przesunięty. Zawieszenie pewnie też...

– No i jesteśmy kilka dni do tyłu –
przerwałem mu. Wiedziałem, że nie mogę pozwolić sobie na taką długą przerwę. Byłem wściekły.

– Damy sobie radę. Najważniejsze, że jesteś cały – powiedział łagodnym tonem. Widać było, że się trochę uspokoił. – Musimy zaholować auto do garażu. Zadzwonię po Matta. Jutro od rana bierzemy się za naprawę.

- Hudson? - wyszeptałem. Usiadłem na rozgrzanym piachu i oparłem się plecami o wrak samochodu. Gorący, pustynny wiatr targał moimi rozczochranymi blond włosami. Wzdrygnąłem się. Kolana podciągnąłem pod brodę i objąłem je.

– Tak? – Bez wahania usiadł obok i wbił we mnie swoje zimne jak lód niebieskie oczy. – Widzę, że coś Cię gryzie.

– Cały czas myślę o naszej rozmowie. Tej sprzed kilku dni... – powiedziałem. Chciało mi się płakać. Miałem świadomość, że tamta wymiana zdań sprawiła, iż w ciągu zaledwie kilku chwil zawalił mi się cały świat.

– Czy... czy ktoś jeszcze o tym wie? Ktoś wie, że jesteś chory?

– Nie. – Odparł bez zastanowienia. – Dowiedzą się w swoim czasie.

– Martwię się... – wyszeptałem. Po moim rozgrzanym policzku spłynęła łza.

– Rozumiem... – odparł, po czym objął mnie po ojcowsku ramieniem. Potrzebowałem tego. Hudson był mi naprawdę bliski. Traktował mnie jak swojego syna. W jakimś stopniu wypełniał pustkę po moich rodzicach. Nie chciałem po raz kolejny stracić ważnej dla mnie osoby. Nie potrafiłem przyjąć do wiadomości, że któregoś dnia może go zabraknąć...

After The Crash (Auta/Cars) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz