Rozdział 11

137 9 1
                                    


Dźwięk pękającej opony.
Uderzenie.
Huk.
Panika.
Ten potworny ból rozdzierający całe moje ciało.
Bezradność. Znowu ją czuję...

- Przepraszam młody. To moja wina. Powinienem Cię uratować- słyszę znajomy głos, który odbija się echem. Kilka sekund zajmuje mi zrozumienie, że należy on do Hudsona.
Odruchowo rozglądam się wokół siebie, ale dostrzegam tylko ciemność. Po moim mentorze ani śladu...

Niechętnie podnoszę powieki, które wydają się być bardzo ciężkie. Widzę tylko rozmnażane kontury otaczających mnie szpitalnych przedmiotów. Nie mogę się ruszyć. Moje ciało przeszywa paraliżujący ból. Próbuje krzyknąć aby wezwać pomoc, jednak z moich ust nie wydobywa się żaden dźwięk. Zostałem więźniem własnego ciała...

Budzę się cały oblany zimnym potem. Na plecach mam ciarki. Kilka łez spływa mi po policzku zostawiając mokry ślad.

- Spokojnie kochanie - głos Sally wyrywa mnie z transu. W blasku lampki nocnej dało się dostrzec zatroskanie na jej twarzy - To był tylko zły sen. Już jesteś bezpieczny.
Próbuję usiąść, lecz przychodzi mi to z trudem. Odruchowo opieram się o materac lewą ręką. Syknąłem z bólu. To nie był koszmar.

Tylko pierdolona rzeczywistość.
Sal delikatnie mnie przytuliła. Położyłem głowę na jej ramieniu a ona wtuliła się w moje włosy obejmując mnie przy tym.

Trwaliśmy tak przez kilka sekund.
Może minut...
W każdym razie dopóki moje serce nie przestało walić jak oszalałe a oddech nie unormował się.
- Jestem zmęczony ... - wyszeptałem ponuro
- Widzę - powiedziała po czym pocałowała mnie w głowę. Zawsze lubiłem kiedy tak robiła gdy się przytulaliśmy - Praktycznie wygląda tak każda twoja noc. O ile nie siedzisz w szopie Horneta i nie oglądasz starych filmów z wyścigów. Nie dziwię się, że non stop jesteś zmęczony.

Po tych słowach wtuliłem się w Sal jeszcze mocniej. Jakbym chciał aby ochroniła mnie przed całym złem tego świata.
- Już dobrze Ligtning. - kontynuowała. Jej ręką powoli zsunęła się i owinęła wokół mojego pasa. - Dasz radę zasnąć?
- Nie wiem. Pewnie będzie jak zwykle... - westchnąłem z widoczną obojętnością.
Nastała cisza.
- Twoja ręka! - powiedziała
- Co z nią nie tak? - zapytałem wyraźnie spanikowany.
- Jak szarpałeś się przez sen to zerwałeś opatrunek. To nic takiego. Założę ci nowy. - odparła ze stoickim spokojem Sally po czym pocałowała mnie w czoło.
Zapomniałem o opatrunku, który od kilku dni znajduje się na lewym nadgarstku. Znów muszę nosić to gówno. Jedynym plusem jest to, że usunięcie drutów Kirchnera usprawni moją rękę. No i przy okazji pozbyłem się dyskomfortu.
Jednak całkowite pozbycie się żelastwa z mojego ciała trochę potrwa. Kolejnym etapem będzie wyciągnięcie śrub. Niestety do tego jeszcze kilka miesięcy.
Lekarz wspominał coś o kolejnej operacji w niedalekiej przyszłości. Staram się wypierać tę myśl. Nie chcę znowu wrócić do szpitala i na siłę pchać się pod skalpel.
Termin zabiegu będę znać pewnie za jakieś kilka tygodni. Teraz ponoć jestem zbyt słaby i jeszcze nie całkiem doszedłem do siebie.

Myślami wracam do wypadku i pierwszych chwil bezpośrednio po nim.
Znowu to się dzieje. Po raz kolejny mam przed oczyma sceny z tego zdarzenia i roztrzaskane wnętrze mojego samochodu wyścigowego. Znowu czuje jak lekarz z ambulansu próbuje włożyć rurkę intubacyjną do gardła mówiąc przy tym :"Wiem co czujesz Lightning. Nie jest to przyjemne, ale będzie Ci łatwiej oddychać". Jego słowa nadal pozostają mi głęboko w pamięci.
W tamtym momencie nie przyjmowałem do wiadomości że mój stan jest krytyczny. Że złamana noga i zmiażdżona ręka to tylko wierzchołek góry lodowej w porównaniu do reszty obrażeń. Skutki tego nieszczęsnego wyścigu będę odczuwał do końca życia. Miałem szczęście, że nie zmarłem na miejscu. Albo na sali operacyjnej. To drugie było bardzo realne, biorąc pod uwagę pozostałe obrażenia powstałe podczas uderzenia o betonową barierę. Mimo iż ledwo uszedłem z życiem to mam silne przeczucie że moje dawne "ja" zginęło tego feralnego dnia. Jestem cieniem dawnego siebie.
Próbuje się uspokoić i przerwać szaloną gonitwę myśli. Biorę głęboki oddech. Staram się wrócić do rzeczywistości.

- Wiesz co? - głos Sally uwalnia mnie od ponurych myśli. Chyba zauważyła że znowu uciekam w świat wspomnień - Nie mogę cię zrozumieć.
- Dlaczego?
- Od pomad tygodnia powinieneś być na nowych lekach a one dalej leżą nietknięte w szufladzie. - mówi nie odrywając się od wykonywanego opatrunku. Czuje jak bandaż delikatnie opina mi nadgarstek.
- Możemy o tym porozmawiać kiedy indziej? Nie mam na to siły Sal. Naprawdę...- próbuję jakoś wybrnąć z tej sytuacji. - Rozumiem że się o mnie martwisz. Doceniam to...
- Martwię się jeszcze bardziej, gdy to wszystko olewasz!
- Wcale nie! - oburzam się- Chcę wrócić do pełnej sprawności.
- Wypadek uszkodził poważnie twoje ciało jak i psychikę. Myślisz że tego nie widać? Nie sypiasz, nie jesz, izolujesz się ode mnie i swoich przyjaciół. Kiedy ostatnio widziałeś się z Mattem*? Brakuje nam ciebie Lightning. Wszystkim - jej głos był stanowczy i jednocześnie zatroskany.

Gdy skończyła to bez słowa ułożyła się obok mnie w łóżku i zgasiła lampkę nocną. Ciemność spowiła naszą sypialnie. Pojedyncze smugi światła pochodzące od ulicznych latarni przedzierały się przez niechlujnie zaciągniętą zasłonę. Słyszałem jak Sal miarowo oddycha i przewraca się z boku na bok. Jakby szukała idealnej pozycji aby zasnąć.
Próbuje zamknąć oczy i odejść w krainę snu by chociaż trochę odpocząć. Niestety co chwilę przed oczyma pojawiają mi się sceny z wypadku.
Zapowiada się kolejna bezsenna noc...

*Matt czyli Złomek. Za inspiracje posłużył mi film w oryginalnej wersji językowej ;)

After The Crash (Auta/Cars) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz