Rozdział 6

196 16 2
                                    

Krople wody delikatnie muskały moją skórę, przynosząc przy okazji upragnioną ulgę. Spojrzałem w dół na moją lewą rękę pokrytą bliznami. Spróbowałem powoli ruszyć palcami. Przyszło mi to z ogromnym trudem i bólem.
Nie byłem w stanie utrzymać kierownicy a co dopiero pojechać w wyścigu na kilkaset mil. Czułem się bezsilny.

Wyszedłem spod prysznica i wytarłem się suchym ręcznikiem. Stanąłem naprzeciwko lustra. Światło żarówki idealnie oświetlało moją bladą i zmęczoną twarz. Przez dobre kilka sekund wpatrywałem się w swoje odbicie. Chyba w tamtym momencie przestałem poznawać sam siebie.
Lewą ręką próbowałem podnieść niewielki plastikowy pojemniczek z mydłem konwaliowym, który stał na umywalce. Wydawał się taki ciężki, mimo iż ważył zaledwie kilkaset gramów.
Mimo prób utrzymania wypadł mi z dłoni i uderzył o ziemię robiąc sporo hałasu.


– Wszystko w porządku? – usłyszałem zaniepokojony głos Sal


– Tak – odparłem krótko. – Nic mi nie jest.


Przebrałem się w czystą piżamę. Powoli wyszedłem z łazienki i dokuśtykałem do naszej sypialny.
Sally leżała na łóżku i czytała książkę.


–  Ktoś Ci mówił, że wyglądasz pięknie?

 
–  Oj weź mnie nie zagaduj! – posłała mi szeroki i szczery uśmiech.


Nasze spojrzenia się spotkały. Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w jej turkusowe oczy. Mimo upływu lat dalej były piękne tak samo jak wtedy.
Powoli zbliżyłem się do łóżka i usiadłem na jego brzegu. Kulę oparłem o stolik nocny.
Sally powoli wyciągnęła rękę i delikatnie  przeczesała moje jasne włosy.

 
– Jak się dzisiaj czujesz? – zapytała z wyraźną  troską. Widać było, że bardzo przejmuje się moim stanem zdrowia. 


– Bywało lepiej – odparłem.


Objąłem Sal i wtuliłem się w nią. Bardzo lubiłem to robić. Często  żartowała, że straszny ze mnie pieszczoch.

 
– Dziękuje Sally...

 
– Obiecywałam Ci coś przed ołtarzem, prawda? Będę przy tobie zawsze. Pamiętaj o tym.


Przez chwilę tkwiliśmy w zupełnym milczeniu. Na moich ustach dalej malował się delikatny uśmiech.

 
– Wiesz co? – zacząłem

 
– Hmm?

 
– Oświadczenie Ci się było najlepszą decyzją mojego życia. Szkoda, że Hudson nie dożył naszego ślubu. Bardzo mi go brakuje.
– Mi też. Chyba z resztą każdemu w miasteczku. – Sal wyraźnie posmutniała
- Szkoda, że go tu teraz nie ma...
- Gdyby był to na pewno by cię wspierał w tym trudnym czasie - przerwała mi
- Jego rady zawsze były dla mnie bardzo pomocne. Nie ważne czy dotyczyły wyścigów czy życia.- dokończyłem
- Traktował Cię jak syna. Nadal przecież mieszka w Twoim sercu. - Dotknęła delikatnie mojej lewej piersi kładąc dłoń centralnie na bliznach. Założę się że dało się je wyczuć przez koszulkę. Cicho syknąłem.
- Przepraszam skarbie. Dalej Cię boli? - zapytała Sal
- Tylko czasami. Ale nie jest źle. Gorzej z psychiką.
- Wiem. Ale pamiętaj, że walczę razem z Tobą. Przejdziemy przez twoją depresję razem.
- Dzięki Sal. To naprawdę dużo dla mnie znaczy.
- Brałeś dziś leki? - nagle zmieniła temat
- Tak. Ale mam wrażenie, że prawie nic nie dają.
- Bierzesz je dopiero kilka dni.- powiedziała stanowczo - Dopiero po kilku tygodniach będzie widać efekty. Rozmawiałeś przecież z lekarką na ten temat.
- Sezon zaczyna się za niecałe dwa miesiące, Sally. - ciągnąłem - Ja nie mam czasu czekać kilku tygodni. Na ten moment nie wiem kiedy wrócę do ścigania i czy to się tak naprawdę uda. Równie dobrze mogę teraz powiedzieć że zakończyłem karierę i usunąć się w cień.  Mam wrażenie że jestem skończony, Sal. Czuję że potraktują mnie jak Hudsona i znajdą kogoś na moje miejsce. Młodszego i lepszego.
- A jeśli jednak wrócisz?
- Nie gwarantuje, że dam radę jeździć na takim samym poziomie jak dawniej. Wątpię czy pokonam Sztorma. Nie dam rady zrobić, Sal...


After The Crash (Auta/Cars) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz