Rozdział 10: Magiczna maszyna do szycia

741 58 19
                                    

____________

Oj bardzo współczuję podjętej decyzji.

Blondyn od razu poczuł pot spływający mu po karku.

Wizja tego jak może skończyć się to spotkanie go przerażała.

Odwrócił się na pięcie, lecz nie miał nawet czasu na reakcje.

"Marinette" rzuciła nim o ścianę i zagwizdała trzy razy.

— Wołałaś mamusiu? — zapytały chórem dzieci które zjawiły się niemalże natychmiast.

— Zaopiekujcie się tatusiem. Mamusia musi coś zrobić. — mówiąc to zdanie przejechała językiem po szeregu swoich śnieżnobiałych zębów.

Widok można by porównać co najmniej do Jokera szykującego się na skrzywdzenie swojej kolejnej ofiary. Czyli nie owijając w bawełnę, przerażający.

Mimo bólu wywołanego mocnym uderzeniem w głowę Adrien był w stanie dostrzec jak kobieta wyciąga klucz, najprawdopodobniej ten od garderoby.

— K-kim ty... jesteś? — wyszeptał obolały.

— Oj zaraz z pewnością się dowiesz! — wrzasnęła po czym pozbawiła mężczyznę przytomności za pomocą trójki grzdyli.

***

Adrien? Adrien! — słyszał jak przez mgłę.

Agreste z lekkim trudem przetarł oczy po czym powoli zaczął je otwierać.

W tym momencie dosłownie wydawało mu się iż zobaczył ducha.

— MARINETTE?! — wrzasnął i mimowolnie odepchnął się dłońmi mając przed oczami wychudzoną, lecz ciężarną żonę, ubraną jedynie w cienką białą koszulę szpitalną. Tym razem już chyba tą prawdziwą.

Nadal nie był pewny gdyż wszystko tak się skomplikowało, że każdy by się w tym pogubił.

Po kilku szybkich mrugnięciach, niepostrzeżenie rozejrzał się po pomieszczeniu.

Ciemne zakurzone ściany. Wszędzie porozrzucane jakieś papiery i materiały pociętych ubrań, a na samym środku, tuż za granatowowłosą na stole stała stara maszyna do szycia.

Co prawda nie był to kołowrotek rodem ze Śpiącej Królewny ale wciąż wywoływała niepokój.

Na pierwszy rzut oka nie było widać nic szczególnego lecz przy bliższym spojrzeniu można było dostrzec na igielnicy zaschniętą i brudną krew.

— Co się stało..? I co ważniejsze... Czy ty to — urwał w pół zdania.

— To ja. — podeszła do niego na kolanach i ujęła jedną z jego dłoni po czy zaczęła po niej krążyć swoim smukłym palcem. — Ta prawdziwa.

Adrien miał przeczucie.

Dziwne i nie zrozumiałe ale je miał.

Podpowiadało mu, że to naprawdę ona.

Że to jest jego ukochana.

Ale dla bezpieczeństwa uwolnił rękę z jej objęć i oddalił się jeszcze o kilka centymetrów.

Na ten gest Marinette na początku wydała się zdziwiona ale zaraz potem cichutko się zaśmiała.

— Co prawda wiedziałam, że nie będziemy się od razu całować, ale przynajmniej liczyłam na niewinnego przytulasa. — jej głos, mimo wycieńczenia był taki kojący.

To nie tak, że blondyn nie miał ochoty rzucić jej się w ramiona, wycałować do nieprzytomności, zasnąć wdychając jej nieziemski zapach i czując pod palcami teksturę jej miękkich oraz jedwabistych włosów, po prostu się bał.

Go cure yourself [Miraculum]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz