Baza była ciemnym, obskurnym miejscem, umiejscowionym około dwieście metrów pod ziemią i była jedynym miejscem, którego nie używał praktycznie nikt. Wygodniej było po prostu przejść z baraków do namiotu, gdzie zazwyczaj wszystko planowali, niż męczyć się na ciasnych schodach, idąc pod ziemię.
Dlatego wiedziała, że Kapitana Amerykę znajdzie właśnie w bazie.
Lubił utrudniać sobie życie. Znała go nie od dziś i doskonale zdawała sobie sprawę z systemu podejmowania przez niego wyborów, który, jej skromnym zdaniem, dawno się zepsuł. Ale nie narzekała – dzięki niemu uratowano cały dywizjon i zniszczono Hydrę praktycznie co do jednego.
I też dzięki niemu wciąż mogła schodzić po tych schodach.
Kroki i wszelkie inne dźwięki odbijały się w bazie echem, za którym niezbyt przepadała. Nie znosiła też kierować się w dół po kolejnych stopniach, a jednak robiła to wbrew samej sobie, nie mrucząc na ten temat o dziwo ani słowa. Cóż, wojna zmieniała ludzi i jej to również dotyczyło.
— Wiedziałam, że znajdę ciebie tutaj.
Jej głos brzmiał dziwnie w podziemnej bazie. Zawsze miała takie wrażenie, gdy tutaj przychodziła i się odzywała.
— Miło ciebie widzieć — powiedział Steve Rogers, podnosząc spojrzenie na kobietę. Wciąż pochylał się nad mapą, którą przestudiowali już niezliczoną ilość razy. — Dlaczego nie śpisz?
— To faktycznie miło mnie widzieć czy chcesz, żebym spadała? — dopytała, podchodząc do stołu, by oprzeć się o niego biodrem.
— Miło ciebie widzieć — powtórzył, unosząc lekko kąciki ust ku górze.
— Długo jeszcze będziesz nad tym siedział? — Przekrzywiła lekko głowę w bok i zaplotła ręce na klatce piersiowej. — Obrady skończyły się ponad godzinę temu.
— Wiem, jeszcze nie straciłem rachuby czasu — westchnął ciężko, co nie uszło jej uwadze. — To po prostu... duża akcja. Chcę być na nią przygotowany w każdym aspekcie.
— Rozumiem — mruknęła, mimo to kładąc dłoń na samym środku mapy. — Jak byłeś młodszy też musiałeś mieć wszystko przygotowane od „a” do „zet” — przypomniała, patrząc prosto w niebieskie oczy Steve'a.
Kapitan Ameryka westchnął, prostując się nad stolikiem, bo dobrze wiedział, że nie będzie mógł już dokończyć powtarzania każdego kroku.
— Nawet do głupiego wyjścia do sklepu — dodała w razie, gdyby chciał odbić jakoś jej słowa.
— Jakbyś była takiej postury jak ja, to też planowałabyś każdy swój krok — powiedział z uśmiechem. — Można powiedzieć, że to już nawyk.
— Nawykiem jest sprawdzanie, czy nie jesteś w jakimś zaułku — powiedziała, uśmiechając się szeroko. — Tylko teraz nie muszę się martwić, że ktoś ciebie w nim zabije.
— Wiesz, nigdy ci tego nie powiedziałem, ale...
— To upokarzające, że kobieta ratowała ci tyłek? — dokończyła, przekrzywiając lekko głowę w prawą stronę.
— Nie, nie — zaprzeczył zaraz, kręcąc głową. — Jestem wdzięczny za każdy twój ratunek. Naprawdę.
— Taka już moja boska rola; ratowanie tyłka Kapitana Ameryki. — Ponownie się uśmiechnęła, wzruszając ramionami, jakby to, co robiła, było niczym.
CZYTASZ
Он мой » Winterwidow [✓]
Fanfiction❝Proszę, nie mów, że James...❞ ❝Nawet nie kończ zdania.❞ Starał się pójść dalej, ale on był jej tak, jak ona była jego.